Autor Wiadomość
Janet
PostWysłany: Wto 21:51, 16 Maj 2006    Temat postu:

Na tarasie przy basenie Justi znalazła swoje przyjaciółki wylegujące i opalające się. Szybko przywitała się ocierając wciąż napływające jej do oczu łzy śmiechu, pobiegła szybko przebrać się w kostium kąpielowy, po czym szybciutko dołączyła do dziewczyn. Jak się spodziewała wszystkie zaśmiewały się z poczynań mężczyzn. Justi próbowała delikatnie i subtelnie (tak jej się przynajmniej wydawało) wybadać, z jakiej to okazji siostra zaprosiła wszystkich na kolację. Bo że wybrała dom Fehrów to rozumiała widząc wcześniej kuchnię. Janet zrobiła tajemniczą minę ale nic nie powiedziała.
- Heh musisz poczekać jak my wszystkie – Doti westchnęła – nam też nie chciała nic powiedzieć, kto wie może rozwiązała kolejną supertajną i supertrudną zagadkę kryminalną albo schwytała własnoręcznie Ossamę Bin Ladena!
- Moje pulpeciki!!! – dziewczęta jak na komendę odwróciły się w stronę drzwi tarasowych gdzie we własnej osobie stała babcia Sally Salwy kotem na ręku. Acha, stąd się wziąłeś, pomyślała Justi. Po chwili zaskoczenia uściskom i uśmiechom nie było końca.
- Babciu skąd się tu wzięłaś? – dziewczęta jedna przez drugą bombardowały staruszkę pytaniami – Gdzie byłaś? Co zrobiłaś z włosami? Jaki piękny peniuar!!!
- Hehe powoli dziewuszki moje, powoli zaraz wam wszystko opowiem – starsza pani podeszła do wolnego leżaka, zdjęła peniuar, po czym wygodnie ułożyła się do opalania. Dziewczętom szczęki opadły z hukiem na piękną posadzkę. Oto leżała przed nimi prawie siedemdziesięcioletnia starsza pani ………….. w skąpym seksy bikini!!!! Poza tym babcia jako prawdziwe dziecko natury nie depilowała ani nóg ani pach i była temu barbarzyństwu przeciwna.
- No skarbeńki moje siadajcie, widzę, że aż zaniemówiłyście na widok mojego owego stroju, prawda, że ładny? Mężczyznom też się podoba, ciągle się za mną oglądają i to mężczyźni w każdym wieku!!! – wykrzyknęła babcia tryumfalnie. „Pulpeciki” nie miały serca oświecić kochaną babcię, że to raczej nie z pożądania się za nią oglądają. W końcu nie codzień można oglądać takowy widok a już na pewno nie w LA.
- Gościłam u Parkerów, gdzie ściągnęła mnie Janet z Hondurasu, swoją drogą kochanie, co to za tajemnica? Aha miałam ci powiedzieć, że uwielbiam waszego Rogera – staruszka aż mlasnęła z zachwytu, Justyna była zaszokowana, zmieszana i lekko podirytowana, że ani siostra ani nawet rodzice nie pisnęli do niej ani słówka o tym, aż nie miała czasu się zastanowić nad ostatnim wyznaniem dotyczącym szofera rodziców, natomiast Janet się zawstydziła, a reszta oniemiała – W pełni zasługuje na przezwisko, jakie samo nasuwa się gdyby pobawić się jego imieniem –wiecie co mam na myśli – po czym zachichotała jak nastolatka nie zwracając uwagi na nagły atak kaszlu jaki dopadł jej słodkie „pulpeciki”.
- Wszystkiego wszyscy dowiecie się wieczorem, ale Sis zwołałaś nas tu z jakiegoś powodu wszystkie o tej porze, co się stało? A gdzie Mari?
- Mari musiała zostać na dodatkowym dyżurze – Justyś rzuciła okiem w stronę Mati – dostaliśmy wieści z ambasady w Boliwii.
Wszystkie spoważniały. Dawno nie było wieści o zatrzymanych tam Luce i Carterze. Wszyscy obawiali się najgorszego po sprawującym twardą ręką władze prezydencie. Mati poczuła jak serce wali jej jak młotem. Od dawna była nieszczęśliwa, nic jej się nie udawało, w pracy, w życiu, najpierw straciła Lukę, potem jakoś nie ułożyło jej się z Bon Jovim. Mając mnóstwo czasu przeanalizowała swoje uczucia i doszła do wniosku, że jednak bardzo tęskni za Luką, a teraz jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że kocha go nadal i to mocno.
- Żyją? – szepnęła.
- Tak, wreszcie ich wypuścili, rząd po cichu zapłacił okup i wracają za tydzień. Już są bezpieczni w ambasadzie.
Mati pociemniało w oczach, przynajmniej znajduję się na pokładzie lekarz, to była jej ostatnia myśl zanim zemdlała.
Mati poczuła, że parenaście rąk klepie ją po policzkach, Heh przynajmniej nie muszę używać teraz różu pomyślała ironicznie.
- Otworzyła oczy!!!! Doooooreeen choooooodź!!!! – to Justi się nad nią pochylała, Janet delikatnie głaskała ją po głowie trzymając ją na kolanach, Maja uspakajała babcię i jej kota, który dodatkowo przeraźliwie miauczał przyduszony przez babcię.
- Nic mi nie jest – musiała jednak przełknąć brandy, którą jej podsunięto pod nos – Już mi lepiej. Mój ty świecie, jak ja czekałam na tą wiadomość –głos jej się załamał.
Zwabieni poruszeniem i miauczeniem na tarasie zjawili się umączeni chłopcy. Również im Mała musiała powtórzyć nowinę. Zbliżał się wieczór.
Gdy kuchnia z powrotem lśniła czystością a władanie nad nią niepodzielnie przejął Russell bez asysty po willi rozchodził się aromatyczny zapach. Janet podeszła do ukochanego, objęła go w pasie i mocno się przytuliła.
- Spróbuj – Russ podetknął jej pod nos łyżkę z parującym aromatycznym sosem.
- Mmmmm pycha.
- Denerwujesz się słonko?
- Trochę, nie wiem jak to przyjmą. Nie byli zachwyceni jak dowiedzieli się o mojej nowej pracy, tym razem też może im się to nie spodobać.
- A ja myślę, że będą zachwyceni twoją nową rolą, zobaczysz – delikatnie ją pocałował – tak samo jak ja.
Podczas kolacji omawiano wszystko, od rewelacyjnych wieści o powrocie Luki po nowy tatuaż na pośladku babci Sally. Gdy byli już przy deserze – płonących lodach (każdy zachodził w głowę jak Russellowi udało się podpalić lody by od razu się nie stopiły) Maja nie wytrzymała
- Nie wiem jak inni, ale ja już umieram z ciekawości, czym to chciałaś się z nami podzielić, że ściągnęłaś tu nawet babcię Sally.
Maję poparli wszyscy – wszyscy umierali z ciekawości. Janet nagle lekko speszona, spięta, co samo w sobie było nienormalne i dało towarzystwu do myślenia odchrząknęła, spojrzała na obejmującego ją Russella chcąc dodać sobie odwagi
- No więc, chciałam abyście wszyscy jednocześnie usłyszeli to co mam do oznajmienia, niestety nie było to możliwe, część osób już wie ale obiecali trzymać język za zębami – Janet zaczerpnęła głęboko powietrza a w tym czasie reszta zaczęła się sobie podejrzliwie przyglądać które to z nich już coś wie ale trzyma język za zębami – Russell poprosił mnie bym za niego wyszła a ja się zgodziłam – po tych słowach wyciągnęła łańcuszek wiszący na szyi, na jego końcu wisiał piękny delikatny pierścionek zaręczynowy z perłą obramowaną dookoła brylancikami – Ofiarował mi księżyc i gwiazdy, jak mogłabym odmówić – nieśmiało uśmiechnęła się i czule popatrzyła na swojego przyszłego męża.
Russell odwzajemnił spojrzenie, po czym zdjął pierścionek z łańcuszka i umieścił go na właściwym miejscu, całości dopełnił delikatny pocałunek. Całe zgromadzenie patrzyło i słuchało oniemiałe, zbyt zaskoczone by zareagować. Janet, ten niespokojny, nieposkromiony duch ujarzmiony!! Nagle wszyscy jakby się ocknęli, zaczęli jeden przez drugiego przekrzykiwać się, wyrażać zdumienie, gratulacje. Nawet Mati na chwilę zapomniała o popołudniowych przeżyciach. Brendana złożywszy jako pierwszy życzenia i ucałowawszy w usta przyszłą pannę młodą nieco za długo, za co został nagrodzony chmurnym spojrzeniem Russella stał teraz z boku i z zadumą oraz pewną nostalgią przyglądał się zarumienionej i szczęśliwej przyjaciółce. Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać czy przypadkiem czegoś nie stracił zrywając z Majandrą. Może uda się to odzyskać? Może siostry miały rację? Skrzywił się boleśnie, co też mu po głowie chodzi – jego siostrzyczki rację? To nie ten film: )
Babcia Sally była w swoim żywiole, głośno zaczęła uświadamiać Janet i wszystkich obecnych, co należy do obowiązków małżeńskich i jakie jej zdaniem pozycje są najfajniejsze. Całe zgromadzenie zgodnie chóralnie oznajmiło, że nie chce słuchać jak wspaniały potrafi być Roger, a oni i tak wiedzą to, co powinni. Babcia była niepocieszona, bo przecież jako osoba doświadczona życiowo powinna przekazać swoją wiedzę młodym. Ale skoro nie chcą to nie. Urażona usiadła na sofie i postanowiła się już więcej nie odzywać.
- Siostra jak mogłaś mi nic nie powiedzieć! Z tego, co mówiłaś to rodzice wiedzą tak? – Justi była wściekła, jako rodzina, siostra powinna najwcześniej się dowiedzieć.
- Sis nie gniewaj się – Janet przytuliła wciąż zagniewaną siostrę – nie mogłam inaczej, zrozum. Russell niedawno mnie poprosił, rodzice nie mogliby teraz przyjechać poza tym z racji stanu i urzędu mają pierwszeństwo. No siostrzyczko, pogratuluj mi, ciesz się razem ze mną, nie gniewaj się.
- Heh na ciebie nigdy nie można się długo gniewać pewnie dlatego jesteś tak dobrym policyjnym negocjatorem, a najgorsze, że zawsze musisz mieć rację – mruknęła Justyna i już po chwili złość z niej uleciała i gratulowała siostrze wspaniałego kawalera.
- Czyli teraz będę mieć brata! Ale super, bo trochę zazdrościłam tego Mari – Russell trafił prosto w objęcia Justi, która mocno go uściskała.
Akurat w tym momencie do salonu weszła Mari, której udało się uciec w końcu ze szpitala.
- A to co się dzieje? – spytała zdezorientowana widząc jak dziewczęta płaczą, faceci nie wiedzą jak sobie poradzić z ich łzami a Justi obściskuje się z Russellem i to na oczach rozpromienionej Janet i uśmiechniętego Orliego. Sodomia i Gomora?
- Och Mari nareszcie jesteś! – Doreen oddała mokrą chusteczkę Milo Russellem już była przy przyjaciółce – Janet się zaręczyła z Russellem!
- No niemożliwe – Mari pomyślała, że po prawie 50 godzinach bez snu mąci jej się słuch
- Chodź – Doti zaciągnęła Mari przed oblicze zakłopotanej Janet – Patrz – skazała na śliczny pierścionek zaręczynowy.
- Ooooooooo.
- Nooooo – Doreen zgadzała się z każdym słowem Mari

Mati była w rozterce. Od momentu przyjazdu Luki do kraju zupełnie nie wiedziała na czym stoi. Podczas tych straszliwych miesięcy, gdy go przetrzymywano, wiele razy zadawała sobie pytanie co by było gdyby się nie rozstali. Teraz wiedziała, że wtedy popełnili błąd, ona nadal mocno kochała Lukę, ale obawiała się, że on nie czuje do niej już tego samego co przedtem. Gdy przyleciał wyszła na lotnisko go przywitać, tak bardzo tęskniła do jego widoku, dotyku, że przełknęła dumę. Luka tylko się na nią patrzył. Gdy podeszła bez słowa mocno przytulił. Potem nie widziała go przez dwa tygodnie. Aż pewnego dnia zadzwonił i zaprosił na kawę. Nie wiedziała co on myśli, oczywiście przekazała mu wieści o zaręczynach Janet, wciąż nie mogła wyzbyć się strachu, że tych dwoje coś do siebie nadal czuje, chociaż przyjaciółka gorąco zapewniała ją gdy była z Luką, iż cieszy się jej szczęściem i jest szczęśliwa, że Mati była w stanie dać Luce radość, gdyż ona tego nie potrafiła, z tego prostego względu, że nie było im to pisane, jej przeznaczeniem był Russell. Odwróciła wzrok od morza i popatrzyła na Lukę, który szedł w jej stronę z lodami.
- Proszę, twoje ulubione, truskawkowe – Luka podał dziewczynie rożek, po czym usiadł koło niej na ławeczce.
- Wiesz, że musimy poważnie porozmawiać – zerkną w stronę dziewczyny, Mati wbiła wzrok w loda – od mojego powrotu minęło już dość sporo czasu, wiem, że był to dla ciebie szok, dałem więc ci trochę czasu na oswojenie się z myślą, że już jestem, że wróciłem, ale nie mogę już dłużej czekać.
- Uhm – Mati nadal intensywnie wpatrywała się w loda nic nie widząc, czuła tylko, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
- Heh dziewczyno, niczego mi nie ułatwiasz – przeciągną ręka po włosach, umilkł. Po chwili kontynuował – tam w więzieniu miałem masę czasu na zastanowienie się nad sobą, swoim życiem. Mati popełniłem wtedy błąd pozwalając ci odejść. Nigdy niczego bardziej nie żałowałem. Tym razem nie poddam się tak łatwo, będę o ciebie walczył do końca?
Mati podniosła na niego wzrok. Tyle czasu czekała na te słowa, wyobrażała sobie ten moment wiele razy, więc nie od razu dotarło do niej, że to jawa a nie sen.
- Och Luka! Ja także bardzo bym chciała byśmy znów byli razem. I mylisz się – łagodnie pogłaskała go po policzku – wina była nie tylko twoja, ale także i moja.
Luka chciał przygarnąć dziewczynę do siebie, zauważył, że zapomniany lód stopił się. Podniósł rękę Mati i zaczął zlizywać roztopioną papkę z paluszków dziewczyny. Mati wpatrywała się w Lukę jak urzeczona a serce waliło jej jak młot. Pomyślała, że dobrze, iż siedzi, bo gdyby stałą na pewno by upadła. Nagle Luka poczuł jak ktoś podciąga go za koszulę górę i momentalnie pociemniało mu w oczach. Gdy wzrok mu wrócił zobaczył przed sobą rozwścieczonego faceta. Poczuł jak krew leci mu z nosa. Ocho, pomyślał, konkurencja.
- Łapy przy sobie – Jon nie mógł opanować gniewu widząc co ten bydlak robi z Mati.
- O mój Boże Jon nie! – Mati była przerażona, jak nie miała nikogo tak nagle znalazło się dwóch adoratorów naraz, którzy w dodatku mają zamiar się bić o nią. Hmm kusząca perspektywa, zaraz jednak Mati przywołała się do porządku. Luka nie pozostał dłużny Bon Joviemu i chwilę potem już obaj okładali się pięściami lejąc gdzie popadnie i czym popadnie. W parku niósł się krzyk Mati próbującej rozdzielić walczących mężczyzn. W końcu jakimś cudem znalazła się pomiędzy nimi i nim się spostrzegła dostała między oczy prawym sierpowym przeznaczonym dla Luki. Padła na trawnik jak długa.
- Nie! Mati kochanie co ja zrobiłem – Jon dopadł do leżącej Mati. Luka jednak stanowczo go odepchnął, dziewczynie zaczęła powoli wracać świadomość.
- Mati kochanie moje ile widzisz palców?
- W której ręce?
- To widzisz dwie ręce?
- Tak……
- No pięknie – wziął ukochaną na ręce – A ty zjeżdżaj stąd, dość już narobiłeś. Jak jeszcze zobaczę cię koło niej to będę mniej delikatny.
Jon w osłupieniu patrzył jak Luka zanosi Mati do samochodu. Dla Luki był to nie lada wysiłek, bolało go dosłownie wszystko. Czuł jednak, że żebra są tylko potłuczone na szczęście nie złamane, widział jak nos mu puchnie, na lewe oko nic nie widział tak było opuchnięte. Cholera ma facet rękę, pomyślał, ale ja też nieźle mu dołożyłem. Zawiózł Mati w jedyne miejsce gdzie mogła mieć najlepszą opiekę. U Fehrów wszyscy byli zszokowani nie tylko stanem Mati ale i wyglądem doktorka. Mari przejęła dowodzenie.
- Maja i Doreen zajmijcie się Mati. Justyś twoja kolej uspokajać babcie, Janet pomożesz mi przy Luce, Russell pomóż biedakowi dojśc do sofy, widzisz, że ledwo trzyma się na nogach – Mari czuła niemal perwersyjną przyjemność, przyjemność z tego, że jej były przełożony uzależniony jest od jej zdolności.
Z pomoca Russella Luka dotarł do sofy na którą ciężko opadł. Gdy adrenalina puściła poczuł się strasznie słabo toteż był rad z każdej pomocy. Mari w asyście Janet sprawnie i szybko oczyściła rany i założyła kilka szwów.
- A teraz ciepła kąpiel. Nie ma nic lepszego na obolałe mięśnie niż gorąca woda – Mari zgodziła się z diagnozą Janet i poszła szybko napuścić wody do wanny.
- Daj ściągnę ci spodnie – rzekła Janet, po czym uklękła i sięgnęła Luce do rozporka.
- To niesprawiedliwe. Nie gniewaj się stary, ale w dawnych czasach, gdy ją podrywałem nigdy mi tego nie zaproponowała.
Janet spłonęła rumieńcem, Russell tylko się roześmiał, pomógł Luce wstać i dokuśtykać się do łazienki. Wiedział o ich dawnym romansie, ale to było zanim poznał Janet. Zanim nastał jego czas, więc w zasadzie nic mu było do tego. Wiedział, że teraz tylko on siedzi Janet w głowie, tak jak ona zawładnęła jego sercem. Poza tym polubił doktorka.
Luka wyciągnął się w wannie i błogo uśmiechnął gdy gorąca woda zaczęła działać cuda z jego obolałym, ciałem. Mati lekko oszołomioną widzącą masę ludzi, oczu i rąk zapakowano zaraz do łóżka, dostała środki nasenne i masę uścisków.

Ledwo był w stanie unieść powieki. Wstanie z łóżka było prawdziwą mordęgą. Luka jednak jakoś dotaszczył się do łazienki i wszedł pod prysznic. Ledwo puścił wodę jak poczuł, że krople wody spadające na poobijane ciało są jak szpilki. Wkrótce ciało przywykło i prysznic stał się przyjemniejszym doświadczeniem. Na obolała opuchniętą twarz miał tylko jeden sposób – napuścił do umywalki zimnej wody i zanurzył w niej cała twarz. Na zbawienne znieczulające działanie zimna nie musiał długo czekać. Owinął się w pasie ręcznikiem i wyszedł z łazienki, obok łóżka leżały poskładane jego rzeczy. Właśnie próbował zapiąć ostatni guzik w spodniach, gdy drzwi sypialnie otworzyły się i w progu stanęła Mati.
- Co ty robisz? – Mati niosąc przed sobą tacę ze śniadaniem zmarszczyła gniewnie czoło – Rozbieraj się i wskakuj z powrotem do łóżka.
- Kochanie całe życie czekam na te słowa! – Luka z przyjemnością patrzył na dziewczynę, która najwidoczniej czuła się znakomicie po wczorajszym incydencie. Mati parsknęła śmiechem.
- Widzę, że lepiej się czujesz – podeszła do ukochanego i delikatnie przyciągnęła jego głowę do swojej tak, że niemal stykali się nosami – Nigdy więcej mnie tak nie strasz, zrozumiano?
Na znak zgody Luka ucałował usteczka ukochanej.
- Gdybym wiedział, że tak troskliwie się mną zaopiekujesz już dawno wdałbym się w bójkę.
Mati uszczęśliwiona przytuliła się do Luki.


by Janet
Janet
PostWysłany: Czw 23:47, 11 Maj 2006    Temat postu:

Miesiąc minął od ostatnich wydarzeń a towarzystwo nadal nie mogło dojść do siebie. Za dużo wypadków, zbiegów okoliczności. Doreen i Mati czuły się jak bezwolne kukiełki Agaty Christie, bo jak inaczej porównać to, co ich spotkało? Żałowały, że w rodzinie nie ma nikogo, kto mógłby to opisać, z ich przygód powstałaby z pewnością saga.
Przez pierwsze dni wszyscy mieli też za złe Janet, że nie pochwaliła się swoją nową profesją, że nawet słówkiem nie zająknęła się, iż szkoli się na policjantkę. Maja stwierdziła, że przyjaciółka z takim temperamentem z pewnością doskonale nadaje się do tego zawodu a jako porucznik a za niedługo inspektor detektyw może bezkarnie i całkiem legalnie rozkazywać podwładnym. Justi długo gniewała się na siostrę, nie mogła zrozumieć, dlaczego ona o niczym nie wiedziała, w prawdzie powoli złość jej przechodziła, ale uznała, że długo nie da się siostrze przebłagać. Taką karę jej wyznaczyła, po czym o niej zapomniała.
Mari byłą zachwycona, wprost zasypywała przyjaciółkę mnóstwem pytań, ciągle coś nowego przychodziło jej do głowy i nigdy nie miała dość wypytywania, Janet śmiała się, że byłaby dobrym śledczym. Mati natomiast popadła w depresję, co jak co ale ona stanowczo zbyt często jest bohaterką jakiś mrożących krew w żyłach wydarzeń. Maja nie miała serca jej przypomnieć, że sama z Sylvi ostatnio była właśnie taką bohaterką, raz Janet, a gwoli prawdy Mati też tylko raz była porwana, czyli nie tak wiele ledwie dwie historie, z czego jedna była wytworem bujnej wyobraźni Justy. Życie jednak toczyło się dalej.
Maja jak zwykle intensywnie chlapała farbami, tworząc kolejne dzieła, które potem Janet sprzedawała za ciężkie pieniądze możnym tego świata w swojej galerii, z której prowadzenia nie zrezygnowała. Doszła do wniosku, że po ciężkiej pracy w policyjnej dochodzeniówce (niestety nie mogła liczyć na protekcję Russella, musiała mozolnie piąć się po wszystkich szczeblach policyjnej kariery sama) zajęcie się galerią przyniesie jej wytchnienie. Planowała również poszerzyć działalność o wystrój i dekorację wnętrz, ale Russell stanowczo protestował – wtedy nie mieliby dla siebie już czasu. Nad galerią, więc tymczasowo (albo i nie) pieczę sprawowała Justi. Młodsza z sióstr trochę dziwnie się czuła w tej roli, dotychczas nie widziała siebie w roli managera i o zgrozo zauważała u siebie rodzinne geny zamiłowania do rządzenia i dyrygowania. Praca przemieniała ją w jej własną siostrę Mruga
W tej jednak chwili myśli młodszej Parkerówny zaprzątał inny problem. Uwijała się jak w ukropie by zamknąć galerię, uzgodnić z managerem Maji dostawę nowych bohomazów znaczy się surrealistycznych obrazów i szybko podjechać po Mari do szpitala. Odkąd dostała śliczne nowiusieńkie, błyszczące prawo jazdy zamęczała przyjaciółkę, że będzie ją wszędzie wozić. Mari mężnie znosiła drogowe popędy kolejnej Parkerówny, na nic zadały się jej protesty, nie trafiało w przyjaciółkę stwierdzenie, że silnik Zamachy ulubionego sprzętu Mari całkiem pewnie już padł od nieużywania. Justi radośnie odpowiadała wówczas, że nareszcie motocykl oddychanie, bo Mari stanowczo za bardzo go eksploatuje. Mari zawsze wtedy odpowiadała, że to raczej Małą mocno eksploatuje Orlego, na co Mała czerwieniła się jak burak a Mari wybuchała głośnym śmiechem.

Tym razem Mari nie było do śmiechu. Była zła na Marka, już dawno skończył się jej 48 godzinny dyżur a on każe jej zostać na kolejne 8 godzin.
- To nie fair, ledwo trzymam się na nogach – wysoko uniosła szpitalny fartuch by zademonstrować te ledwie trzymające się nogi
- No zgrabne, całkiem, całkiem apetyczne, ale decyzja nie podlega dyskusji. Brak mi lekarzy, dobrze wiesz.
- Tak, tak dobra stara poczciwa Mari za wszystkich odbębni dyżur – mrucząc i złorzecząc pod nosem Mari powlokła się do poczekalni gdzie Justa flirtowała z Jerzym recepcjonistą.
- Przykro mi kotuś, ale musze zostać na kolejną zmianę – Mari ciężko usiadła – Mark nie chce mnie puścić.
- Oj Mari tak mi przykro – Mała serdecznie uściskała przyjaciółkę – Mark jest jeszcze gorszy niż Luka.
- Ano. Ech no cóż muszę wracać do ropiejących wrzodów i innych atrakcji. Będziesz musiała sama przekazać wieści pozostałej gromadzie.
Przyjaciółki pożegnały się, po czym Justi śmigała w stronę rezydencji Fehrów. Mari obserwując przyjaciółkę jak startuje spod szpitalnego parkingu pomyślała jak bardzo siostry są do siebie podobne, mimo iż obie stanowczo temu zaprzeczają.

Kiedy Justi pojawiła się na progu kuchni Brendana zastała tam niezwykły widok. Wszystko, dosłownie wszystko było usłane mąką, biały puch był dosłownie wszędzie na stole, na krzesłach, na kucharzach na kocie, na parapecie, na……… zaraz zaraz, na jakim kocie? Skąd się tu wziął kot? Nie chcąc by ją zauważono Justi wycofała się i zza framugi obserwowała jak Brendana, Orli, Milo oraz Michael uczą się gotować pod czujnym okiem Russella. Przypomniała sobie jak kiedyś przyjaciółki po wspaniałej kolacji u Janet przygotowanej w całości przez Russella zaczęły narzekać i biadolić swoim mężczyznom, iż mogliby też od czasu do czasu coś upichcić. W skrytości ducha bowiem strasznie zazdrościły Janet, która odkąd spotykała się z Russellem w ogóle nie zaglądała do kuchni. Wprawdzie smacznie gotowała, ale nienawidziła tego zajęcia, a gdy się okazało, że Russell jest wspaniałym i twórczym kucharzem a przy tym uwielbia gotować bez sprzeciwu przekazała mu władanie w kuchni. Teraz oto chłopcy chcąc uszczęśliwić swoje kobiety w skupieniu słuchali rad i wskazówek Russella próbując wyrobić ciasto na lasagne. Justi nawet z tej odległości widziała ich skupione twarze, oczy wpatrzone w stół, gdzie była usypana kopka z mąki jajko oraz przyprawy.
- Mając gotową bazę należy zagnieść ciasto, wyrobić je na pół luźne….. – Russell kontynuował objaśnianie. Żal mu było nie tylko siebie, ale i reszty towarzystwa, które miało potem owoce tej nauki spożyć. Koledzy chociaż chęci mieli ogromne żadnych zdolności w tym kierunku nie przejawiali – No to który zaczyna?
Popatrzyli na niego potem na stół jakby oceniając i znów na niego. Russ pomyślał, że tak pewnie spogląda się na kogoś komu urosły rogi czy skrzydła.
- Chyba żartujesz, mamy w TO włożyć ręce i…… - przerażenie Orlego nie miało granic – nie no ja się poddaję, kocham moją myszkę ale nawet dla niej nie dotknę tego…..tego……
- Dobra odsunąć się, zrobić przejście dla mistrza – Bren odważnie przepchnął się do przodu, podkasał rękawy bluzy i pacną rękoma w stosik mąki zanim Russell zdążył zaprotestować. Skutkiem tego kolejna biała chmura uniosła się w powietrze powodując, że Russell zakrztusił się pyłem jako, ze duża porcja dostała mu się do otwartych ust. Wszyscy parskali i prychali na równi z kotkiem, który zeskoczył z parapetu mając dosyć ludzi przeszkadzających mu w odpoczynku. Justi stłumiła chichot zasłaniając buzię obiema rękoma, zanotowała w pamięci by wypytać bandę o tego kota. Opanowawszy się uwagę zwróciła ponownie na kucharzy.
Brendana, który połapał się jaki błąd zrobił przeprosił kolegów po czym ostrożniej zgodnie ze wskazówkami Russella zaczął wyrabiać ciasto, pozostali mocno skupieni pochylali się nad pracującym, uważnie wszystko notując w pamięci.
- To nie takie trudne jak się wydawało – oznajmił Bren dzielnie miętosząc ciasto.
- No faktycznie dobrze ci idzie – Russell mimo woli był pod wrażeniem techniki wyrabiania
- Jak to robisz? Co to za metoda? – Orli koniecznie chciał wszystko wiedzieć
- Trzeba sobie wyobrazić, że są to nagie piersi kobiety i delikatnie je ugniatać.
- Aaaaaaaa. Daj mi spróbować – Orli włożył ręce w ciasto. Pracował chwilę w milczeniu. Potem spojrzał po towarzyszach – To mi bardziej przypomina tyłeczek niż piersi – zauważył.
Justi momentalnie odwróciła się na pięcie, niczym strzała obiegła dom by znaleźć się przy froncie po czym dała upust rozbawieniu i ogólnej wesołości. Zgięta w pół głośno i donośnie śmiała się z przyszłych kucharzy. Dziewczyny padną jak im to opowiem, myślała zalewając się łzami.


by Janet
Janet
PostWysłany: Nie 22:49, 06 Lis 2005    Temat postu:

Od wyjazdu do Angli minął już prawie rok, ale dziewczęta przy każdej okazji mile go wspominały. Mari nadal regularnie korespondowałą z przyszłym następcą tronu, któremu solennie obiecała jakiś występ na jednej z jego akcji charytatywnych. Dziewczętom przyjemnie upływał czas, na sppotkaniach towarzyskich, zajęciach zawodowych i na zwykłym leniuchowaniu.
Nic, naprawdę nic nie wskazywało na to co miało stać się ich udziałem.

Mari znów spóźniła się na swój dyżur. Ostatnio zdaża mi się to częściej niż Janet pomyślała z przekąsem spiesząc do szatni. Myślała, że przemknie niezauważona, potem wymawiając się dłuugą wizytą ........ w toalecie, ale nie dane jej było wypróbować nowej wymówki. W dyżurce bowiem wygodnie rozpostarty na kanapie siedział Mark.
- Heya Młoda. Czyżbyśmy dziś w nocy przesuwali zegarki na czas zimowy i jakimś cudem mi to umknęło? - Mark żartobliwym tonem dał swojej podopiecznej reprymendę. Lubił ją, dlatego pewnie wiele drobnych przewinień p[uszczał jej płazem, jak to Rossie określała, nowa stażystka owinęła sobie jego wokół palca. Coś w tym jest pomyślał, chlipnąwszy kolejny łyk okropnej kawy. Automatycznie się skrzywił.
- Hmm muszę to tłumaczenie dodać do swojego repertuaru - Mari mrugnęła do niego okiem, a zobaczywszy, że skrzywił się boleśnie łykając coś z kubka zaofiarowała się, poniekąd chcąc go udobruchać - Okropna ta kawa pewnie, poczekaj zaparzę nowej - tym razem jadalnej.
Jednak nie było dane im sprawdzić zdolności Mari w parzeniu kawy bowiem do dyżurki wpadłą Lidia wołając oboje do nagłego tragicznego wypadku. Mari pobiegła za Markiem. Okazało się, ze przywieźli ofiarę napadu.
- Kobieta, biała lat 35, waga ok 50 kg. Stracila mnóstwo kri, kiedy nas wezwano leżałą już z jakieś pięc minut, prawdopodobnie przebite prawe płuco...... - Mari jednym uchem słuchałą sprawozdania pielęgniaża z karetki, drugim zaś automatycznie wykonywała polecenia Marka. Nieraz widziała już rozkrojonych ludzi, ofiary wypadków, napaści, ale w tej przywiezionej koiecie było coś dziwnego, Mari myślałą, że przywykła do tego widoku, jednak tym razem nie mogła opanować drżenia. kobieta była niesamowicie zmasakrowana - ............48 doktorze! 48 ciosów prawopodobnie nożem.
- Dzięki Styles - Mark sprawie kierował zespołem jednocześnie słuchając relacji ratownika. - Postaramy się zrobić co w naszej mocy by ją uratować. Powiedz Timowi, recepcjoniście, by zawiadomił jej rodzinę.
- Powodzenia doktorze. Aha policja chciałaby zamienić potem z panem słówko.
- OK, Lidio podaj kroplówkę, dożylnie......

Janet podjeżdżając pod dom Mati zauważyłą przyjaciółkę siedzącą w oknie z nosem przyklejonym do szyby. Kiedy tylko wyskoczyła ze swego świeżo odebranego od mechanika jeepa Mati radośnie pomachała przyjaciółce i poleciała otworzyć jej drzwi.
Dobrze widzieć Mati uśmiechniętą, pomyślała Janet. Odkąd Luka wyjechał do Boliwi w ramach akcji lekarz bez barier, nie mogła znaleźć sobie miejsca, do tego doszedł kompletny brak częstszych kontaktów z Johnem, Janet nie wiedziała, kogo bardziej lubi przyjaciółka ale po cichu kibicowała Johnowi, może byłą deczko zazdrosna? Chociaż raczej nie podejrzewałą siebie o takie uczucia. W końcu obojgu życzyła jak najlepiej, bo oboje naprawdę kochała.
Jak tylko doszła do drzwi Mati przez nie wyleciała, przyjaciółki serdecznie się uściskały
-Janet! Jak miło cię widzieć, gdzież tyś się podziewała przez te trzy tygodnie? Nawet własnej siostrze nie zdradziłaś gdzie byłaś, a te zdawkowe telefony, że nic ci nie jest? Nie rób nam tego nigdy więcej. Gdyby nie Russell, któy nas nieustannie zapewniał, że naparwdę nic ci nie ejst i masz się dobrze to byśmy znów odeszły od zmysłów! Nie rób tego nigdy więcej.
- Przepraszam, że tak was zmartwiłam - Janet było naprawdę przykro z tego powodu, ze tak zaniepokoiła przyjaciółki i siostrę, któa już jakiś czas temu zrobiła jej wykład na temt takiego znikania ale naprawdę nie mogła zdradzić gdzie była i co robiła, jeszcze nei teraz, ale już nie długo im powie. Ciekawe co sobie o mnie pomyślą? - Nie gniewaj się Mati, no już, ale naprawdę to ten wyjazd wypadł mi tak nagle, że nie mogła, nie miałąm jak was zawiadomić, to było ekhmm no duże zlecenie.
- Ale żeby tak bez małej notatki? Zwłąszcza po...
- Oj dajmy temu już spokój, widzisz nic mi się nei stało a obiecuję że następnym razem dam wam znać, a teraz przestań się tak na mnie boczyć i opowiedz lepiej, który to jes przyczyna tego, ze tak ci się oczka świecą?
- Hihi ty spryciaro, ladnie to tak zmieniać temat? A świecą mi się bo jestem zła na ciebie - Mati z uśmiechem dała lekkiego kuksańca w bok przyjaciółce - No dobrze jak ty mnie znasz. Poznałąm pewnego przystojnego dżentelmena. A swoją drogą nie myślałaś o zmianie profesji?
Janet zatrzymała się jak wryta w pół drogi do przytulnego salonu.
- C-co? - z zaskoczenia Janet zaczęła się jąkać
- Hej żartowałam, no. Nie bądź taka przerażona, wiem jak bardzo lubisz rządzić w galerii, tak tylko pomyślałąm, ze byłby z ciebie neizły psycholog, albo detektyw. Tak szybko mnie rozpracowałaś - Mati uśmiechnęła się lekko i nalała Janet jej ulubionego drinka - gin z tonickiem. Janet się trochę odprężyłą choć słowa koleżanki trochę ją zaniepokoiły.
- No więc opowiadaj co to za cukierek, z którym się spotykasz? Jak go poznałaś?
- Wiesz to nic zobowiązującego, ot parę razy byliśmy na kolacji. Alex jest architektem, wdowcem, cztery lata temu umarła tragicznie jego pierwsza żona. Była w trzecim miesiącu ciąży. Alex był załamany ale jak sam mówi najwyższa pora by zacząć żyć dalej, w końcu on tu nadal jest. Naparwdę go podziwiam, że potrafił się otrząsnąc z tej tragedii. Poza tym jest bardzo zżyty z matką. Odwiedza ona go regularnie. Czyż to nie słodkie?
- To straszne, stracić żonę, i dziecko. Musiało mu być naparwdę cieżko. A jak się poznaliście?
- To było w sumie przypadkiem, wiesz jak przeżywałam wyjazd Luki, potem nagle John musiał wyjechać na tą głupią trasę koncertową do Europy, tak na marginesie dzwonił w zeszłym tydogniu gdzieś z Bombaju czy jakoś tak. Może przejdziemy sie na taras? Co ty na to? Tam ci opowiem.


- Wiesz Doti, to, że jest finansistą nie oznacza jeszcze, że zna się na inwestycjach - Maja usilnie starała się przekonać przyjaciółkę, że jej nowy znajomy wcale nie jest takim ekspertem na jakiego wygląda i za jakiego się podaje.
- Oh daj spokój Maju - Mała byłą lekko znudzona sporem koleżankek - jak straci parę milonów to się nauczy, a poza tym ja go nawet lubię.
- Ja jednak mu bym nie ufała aż tak bardzo - Maja byłą pewna swego zdania. Od początku coś jej się nie spodobało w nowym znajomym Doti, a ta awersja jeszcze bardziej pogłębiła się na jednym z przyjęć, na które zostały zaproszone z okazji ufundowania przez firmę Prestona nowej sali bibliotecznej, w której umieszczono zakupione od Maji prace.
- No cóż w końcu on mi tylko doradza a nie każe prawda? - Doti była stanowcza, nie chciała by jej nowy znajomy był przyczyną kłótni z przyjaciółkami. - Coś Mari się spóźnia, pewnie musiało ją coś zatrzymać w szpitalu.
- Albo urwała się gdzieś po pracy ze Scott'em i zapomniała o nas - dopowiedziała z rozbawieniem Justyna. Dziewczyny zachichotały, gdyż każda wiedziała co chętnie by robiła gdyby urwała się po pracy z chłopakiem.


Mari wykończona psychicznie i fizycznie wróciła do domu. Nie miała siły iśc na spotkanie z przyjaciółkami, wiedziała, że jej to wybaczą. gdy weszła do mieszkania od razu skierowała się do łazienki, po drodze zrzucając ubrania. Zrezygnowała z szybkiego prysznica na rzecz wanny - gorąca kąp[iel dobrze mi zrobi pomyślała.
Gdy już siedziała w pachnącej ciepłej pianie postanowiła zadzwonić do Scotta. Czuła się podle i potrzebowała wsparcia jakiego tylko on mógł jej udzielić.
- Hej piękna neiznajomo. Co słychać? - usłyszała wesoły głos chłopaka
- Miałam dziś okropny dzień w pracy i potrzebuję się komuś wypłakać na ramienu.
- Wal śmiało Słoneczko. Mark znó cię prześladował?
- Nie. Przywieźli dziś do nas młodą kobietę, ofiarę napadu. - Mari przęłknęła ślinę, szkoda, ze wcześniej nie przygotowałąm sobie drinka, pomyślała - To było straszne Scott!
- Może wolisz bym przyjechał do ciebie? Za pięć minut tam będę.
- Nie! Nie Scott, dziękuję ci,a le chyba chcę być teraz sama, no niezupełnie - Mari lekko się roześmiałą - w końcu zadzwoniłam, ale wiesz o co mi chodzi
- Jasne, rozumiem, a przynajmniej mam taką nadzieję. Opowiedz mi o wszytkim.
- Przywieźli ją zaraz na początku mojej zmiany. Boże Scott to był okrtopny widok, wiesz myślałam, że już się przyzwyczaiłam, że nei będzie robić na mnie żadnego wrażenia widok zmasakrowanego ciała, przecież widziałam faceta rozsmarowanego przez pociąg, ale to było coś zupełnie innego. Ktoś zadał jej cios 48 razy, nożem, strasznie ją poranił, musiała niesamowicie cieprieć, ale nie umarła od tego - po prostu wykrwawiła się na śmierć, jeszcze żyła kiedy ją przywieźli do nas. Była nieprzytomna ale na chwilę odzyskała przytopmnosć kiedy miałam ją intubować. To było przerażające, ona patrzyła się prosto na mnie, jej twarz wydawałą się taka spokojna w tamtym momencie, nie wiem jakim cudem ale złapałą mnie za rękę i wyszeptała "nie". Wszyscy stali jak skamieniali.
- To straszne, naprawdę musisz przez coś takiego przechodzić? Pozwól mi do Ciebie przyjechać, chciałabym cię teraz mocno przytulić - Scott jedynm uchem przytrzymywał słuchawkę jednocześnie wciągając na siebie spodnie szukał kluczyków od motora.
- Nie dziś Scott, proszę zrozum, sama muszę dojśc do siebie ale przyjedź jutro - z rana, dobrze? Proszę zrozum!
- Dobrze, jak sobie życzysz - Scott zrezygnowany spowrotem usiadł na kanapie - a co policja na to? Złapali tego kto jej to zrobił?
- Nie, mówią, że nie było świadków, nikogo, kto by cokolwiek widział. Mark z nimi rozmawiał, mówili, że Susan, bo tak się ta kobnieta nazywała weszła do przydrożnej restauracji "Griecco", wiesz któej, nieraz koło niej przejeżdżamy
- Tak wiem o którą ci chodzi, całkiem miły lokal,
- Nom, podobno rozmawiała tam z jakimś mężczyzną, chyba się pokłócili, tak powiedziała kelnerka, potem ona wyszła, a chwilę za nią ten facet. Znaleźli ją jacyś klienci, którzy przypadkiem obok jej samochodu zaparkowali.
- To straszne, Mari bez dwóch zdań jadę do ciebie, jeszcze jakby Sylvi i Bren byli w docmu mniej bym się o ciebie martwił ale w tej sytuacji będę zapięć minut i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Do zobaczenia - nie dał jej zcasu na odmowę. Zabrał kluczyki i popędził w stronę willi Fehr'ow. Mari odłozyłą słuchawkę, żałowałą, że nie mogła mu powiedzieć, że Susan przeżyła. Nadal Mari głowiła się jakim cudem udało się ją ocalić, teoretycznie po takich ranach jest to niemal niemożliwe. W każdym razie kobieta przezyła, jest teraz na intensywnej terapi, nie odzyskała ponownie przytomności ale ewidentnie reaguje na świat zewnętrzny. Nawet Wielki Roamno nie był w stanie tego logicznie wytłumaczyć. Mari zamknęła oczy rozkoszując się przyjemnym ciepłem.


Tym razem mi się nei udało, myślał ze złością. Głupi ludzie nie umiejący usiedzieć na miejscu. A mogło być tak rozkoznie, to jej przerażenie w oczach gdy zadał pierwszy cios, gdy rozpoznałą go przy drugim razie. uważnie oglądał wiadomości, na szczęście nei uratowali jej w szpitalu. To dobrze, bez przeszkód będzie mógł kontynuować misję. Nie może dopuścić, by tym razem ktoś mu przeszkodził, zaplanować musi wszytko dokładniej, bowiem Ona nie jest głupia, no i ma potężnych przyjaciół. O nie tym razem lepiej się postara. Będzie jeszcze przyjemniej. Usłyszał, ze ktoś się zbliża, pospiesznie spakował rzeczy do małej walizeczki.
- Witaj mamo - cmoknął rodzicielkę w upudrowany policzek - dobrze ci się spało?
- Witaj kochanie, zmiana czasu robi swoje. Mimo to słyszałam jak gdzieś rano wychodziłeś. Byłeś nad rzeką prawda?
- Mamo.....
- Kochanie przecież to już tyle lat. Kirstin umarła cztery lata temu, najwyższa pora byś zaczął życie od nowa. tak bardzo bym chciała wiedzieć, ze w domu czeka na ciebie jakaś kobieta, któej oczy będą się swiecić kiedy będziesz wracał po pracy.
- Pozyjemy, zobaczymy. Teraz wybacz muszę zdążyć na umówione spotkanie.


Preston nie czuł się dobrze pod taksującym spojrzeniem dwóch koleżanek Doti. Maję poznał na przyj\ęciu z okajzi ufundowania nowego skrzydła biblioteki, nie wiedział, że jest tak bliską znajomą Doti, z którą spotykał się od miesiąca. Jaki ten świat mały. Trochę mu to krzyżowało plany ale postanowił jakoś z tego wybrnąć. Druga znajoma Doti była miła uśmiechałą się i podtrzymywała lekką konwersację. Z miejsca ją polubił. Nie powinna sprawiać większych kłopotów.
Kiedy Maja z Justyną dowiedziały się, że dziś Doti umóiła się z Prestonem na kolację postanowiły przyjść i wybadać nowego znajomego przyjaciółki, na przyjęciu nie miały okazji no i nie wypadało. Poza tym zaskoczone były gdy dowidziały się, ze Doti spotyka się z nim niemal od miesiąca i nie pisnęła na ten temat ani słówka. Justyna stwierdziłą w duchu, ze Preston robi miłe wrażenie, ekokwentny przystojny, świetne maniery. Nie widziała nic podejrzanego w jego osobie. Nie to co Maja, cały zcas patrzyłą wilkiem na Prestona, zadawałą dziwne pytania, często sytuację musiała ratować Mała. Doti jak mogła spieszyłą się z szykowaniem, gdyż wiedziałą, ze na dole w salonie trwa najprawdziwsze przesłuchanie. Jednak to nie takie proste wbić się w obcisłą "małą zcarną" ale parę lekcji aerobiku, na które wyciągnęła ją Mari się przydały, parę dziwnych wygibasów i wsunęła się w kreację. Szybko poprawiła fryzurkę i pobiegła do salonu wybawić nowego znajomego zanim koleżanki go wypłoszą.


Janet otworzyła drzwi w chwili gdy Justyna cierpliwie wybijała wszelkie ciemne myśli z głowy Maji. W salonie już czekała Mati. Obie z Janet były ciekawe nowego znajomego Doti, gdyż jak dotą tylko Maja i Mała miały okazję dostąpić tego zaszczytu poznania Prestona.
- I co o nim sądzicie? - Mati była ciekawa ich reakcji, gdyz sama nosiła się z zamiarem przedtsawienia swojego nowego znajomego.
- To podejrzany typ, wiecie taki z seri szczurkowatych, co to lisim wzrokiem patrzą się w człowieka jak sroka w ogon! - Maja wzburzona chodziła tam i z powrotem. Niechący jej wypowiedź wywołała chichoty.
- Nic podobnego - powiedziała Justyna gdy już się trochę opanowała - To całkiem sympatyczny facet, elegancki, dobre maniery itp. Nie rozumiem zupełnie co Maja od niech chce. Zachowywał sie całkiem poprawnie i nie stracił cierpliwości po twoich pytaniach i zachowaniu Maju.
- Bzdura, mam nosa do ludzi wierzcie mi! Coś mi tu brzydko pachnie.
Dziewczyny znó popatzryły po sobie po czym jedna przez drugą zaczęły wesoło krzyczeć
- To nie ja!
Maja w geście rezygnacji wzniosła ręce i oczy do nieba po czym je opuściła z westchnieniem
- Za jakie grzeczy......


Doti miło spędzała czas z Prestonem w czasie gdy przyjaciółki wygłupiały się w rezydencji Parkerówn. Preston był neizwykle szarmancik, otwierał przed nią drzwi, czekał z siadaniem aż ona pierwsza nie usiądzie, zabrał ją do najlepszej włoskiej restauracyjki, notabene tutaj właśnie regularnie jadali odkąd zaczęli sie spotykać.
- Dziś rozmawiałem z matką, też uważa, że powinieniem jakoś wreszcie ułożyć sobie życie.
- Widzisz mówiłam ci! Od razu wiedziałam, ze jak tylko z nią porozmawiasz poruszysz ten temat powie ci to samo co ja.
- Heh wiesz, ze to nie takie proste. Nie potrafię zapomniec tego co się wydażyło, to za mną będzie się ciągnęło chyba do końca życia. Ale cieszę się, ze te wydażenia nie odstręczyły cię ode mnei i że mogę nazywać ciebie swoją przyjaciółką.
- Och - Doti lekko zarumieniła się na ten komplement - wiem, że po dzisiejszym nie masz zbyt dobrego zdania o moich przyjaciółkach ale chciałabym byś poznał pozostałe dziewczyny.
- Będzie mi naprawdę bardzo miło je poznać. Wiesz doskonale rozumiem twoją znajomą Maję. Swoją drogą to raczej powinnaś być jej wdzięczna za troskę niźli sie gniewać. W końcu dopiero niedawno się poznaliśmy, mógłbym okazać się jakimś mordercą albo coś. To bardzo miłe, ze tak koleżanki się o ciebie troszczą.
- Masz rację, nie popatrzyłam się na to z tej perspektywy. Zwłąszcza, ze rok temu napadnięto na moją przyjaciółkę, zostałą parę razy ugodzona nożem. Zreszta będziesz miał okazję ją poznać.
- O to straszne, ale z tego co mówisz nic poważnego jej się nie stało.
- Na szczęście nie, choć groźnie to wtedy wyglądało.
A to ciekawe, pomyślał, czyżby zbieg okoliczności?
- Ale dosć na dziś tak poważnych i przykrych tematach. Jak ci się podoba pomysł by pomalować dziecięce oddziwały w wesołe obrazki?


Następnego dnia lekko skacowana po wieczorku z przyjaciółkami Mati pognałą do swego biura. Była dziś umówiona z nowym fotografem. Miał on zrobić sesję zdjęciową modelkom z jej najnowszą kolekcją jesienną. Poprzedni fotograf z którym współpracowała od paru lat dostał lepszą ofertę i wyjechał na stałe pewnie do Europy. Mati nie dosć, ze miała problem z główną modelką (wyszło na jaw, ze wącha prochy) to jeszcze doszedł stres z wyborem profesjonalnego fotografa. Już przy swoim biurze dopadła ją jej asystentka Jill.
- Szefowo, musze coś pani pilnie przekazać zanim wejdzie pani do biura.
- O co chodzi?
- Nowy fotograf, znaczy się kandydat ale jestem pewna, ze go pani przyjmnie przyszedł wcześniej, wiec go posadziłam tu na kanapie i kazałam czekać
- No to dobrze, a gdzie teraz jest? Czyżby już poszedł - Mati niecierpliwiła się, Jill nieustannie paplała o mało istotnych sprawach ale była nieocenioną asystentką więc cierpliwie znosiła tę jej wadę
- No włąśnie potem przyszła pani sally
- Ooo babcia Sally tu była? - Mati ucieszyła się na myśl, ze kochana staruszka wróciła z miesiaca miodowego ze swoim instruktorem nauki nurkowania. Wprawdzie nie prawdziwego miesiąca miodowego, ale dziewczyny uprosiły starszą panią by tak określała te wypady. Sally zgodziła się choć nigdy nie mogła zrozumieć co złego było w jej określani tego typu eskapad jako dniami i nocami nieprzerwalnej nieziemskiej rozkoszy ciała.
- No właśnie nie była ale nadal ejst, czeka w pani gabinecie, ale po drodze zabrała tam też naszego fotografa.
- O nie, tylko nie to - Mati w te pędy pobiegła zobaczyć totalną katastrofę. Wpadłą do gabinetu jak burza, zaskoczona babcia aż podskoczyła na sofie a mężczyzna przy barku, zapewne nowy fotograf, tfu skarciła sie w myślach Mati kandydat na fotografa upuścił szklankę zapewne z whisky.
- Martina! Dziedzko drogie chcesz mnie tak szybko wysłać na tamten świat?
- Przepraszam najmocniej babciu, nie chciałam cię przestraszyć - Mati z pełną skruchą na twarzy podeszła ucałować babciny policzek. Sama przed sobą musiała się przyznać, ze spodziewała sie zobaczyć jakąś orgię w swoim gabinecie. W przypływie wyrzutó sumienia, ze tak źle myślała o babi raz jeszcze serdecznie ją uściskała
- A pan zapewne jest...... - zerknęła szybko na teczkę leżącą na jej biurku, kochana Jill wszytko an dzisiejszą rozmowę przygotowała - Ron Taylor, fotograf, zgadza się?
- Owszem - mężczyzna uśmiechną się pokazując rząd bielusieńkich zębów. Pod Mati mimowolnie ugięły sie kolana. - mam nadzieję, ze nie ma pani mi tego za złe, iż znalazłam się w pani gabinecie, ale ta niezwykle uprzejma dama przekonała mnie iż nie będzie miała pani nic przeciw.
Mati skarciła żartobliwie wzrokiem babcię, po czym wskazała krzesło Ronowi
- Nie, skądże, prosze usiąść. Przyznaję, ze pańskie portfolio zrobiło na mnie wrażenie. Jest pan naparwdę utalentowanym fotografem. Ma pan niezwykłę wyczucie światła - Mati naparwdę myślała to co móiła. Oglądając prace tego mężczyzny miała wrażenie iż zyją. Przyznałą w duchu rację Jill, ze od chwili gdy dostała jego portfolio był ich fotografem a nie kandydatem. Znów zadziwiła ją spostrzegawczość innych ludzi.
- To bardzo uprzejmy młody człowiek, moja panno - babcia sugestywnie puściła oko w stronę młodych - pewnie gdyby zaprosił cię na kolację na przykład dziś wieczorem okazałby się rówqnież niezwykle szarmanckim mężczyzną, prawda młody człowieku?
- Nie myli się pani, Sally- Ron uśmiechną się do babciu po czym spojrzał na niezwykle zakłopotaną Mati. Rozbawiło go to nieco, oto siedzi przez być moze przyszłą pracodawczynią która nagle stała sie zakłopotana i wyczuł, ze raczej nie miałą by nic przeciw wspólnej kolacji. Postanowił zaryzykować - Jeśli tylko szanowna pani da sie zaprosić dziś na kolację chętnie udowodnię, iż pani krewna ma stuprocentową rację co do mojej osoby.
- No cóż w zasadzie nie mam zwyczaju umawiania się na kolację lub drinki z pracownikami, ale chyba tym razem mogę zrobić wyjątek.


Tego samego dnia w porze lunchu Jill zadzwoniła do niej z wieścią iż dzwoni Doti, ale nie była pewna czy łączyć, gdyż Mati kazała sobie nie przeszkadzać
- Połącz mnie, jasne.
- Halo?
- Hejka Doti, co za miłą neispodzianka! Dziś to juz druga a moze nawet trzecia jaka mnie spotkała
- Naparwdę czętnie posłucham o dwóch poprzednich. Co powiesz na wspólny lunch? Chciałabym byś kogoś poznała.
- Oooo faceta?
- Nie ufo, jasne że faceta - Doti roześmiała się - będą też pozostałe dziewczyny
- Ok, będę za - spojrzała an zegarek - dziesięć minut, gdzie was szukać?
- U Hiltona.
- Oo niezły lokal. w takim razie do zobaczenia.
Mati szybko dokończyła projekt. Była niezmiernie ciekawa kogo Doti chce im przedstawić. Zazwyczaj znały wszytkich swoich znajomych. No cóż za niedługo sie dowie. W chwili gdy miała wychodzić zadzwonił telefon.
- Dzowni Alex Wright. Połączyć?- mati chwilę sie zawachała, spojrzała na zegarek, miałą trochę czasu więc zdecydowałą sie przyjąć rozmowę, poza tym dawno sie nie widziała z Alexem
- Witaj, co słychać?
- Hej, stęskniłem się za tobą. Czyżby mógł być inny powód? - Mati wyczuła, ze Alex lekko się uśmiecha - Chciałem zaprosić cię dzisiaj na kolację.
- Och strasznie mi przykro, ale dziś muszę odbyć służbową kolację - Mati pomyślała, że to drobne kłamstewko nie wyda się - naprawdę mi przykro, gdybym mogła odwołałabym je natychmiast - naparwdę żałowała, ze nei spotka się dziś z Alexem
- No nic trudno, zdaję sobie sprawę, ze taka sławna projektantka jak ty jest rozchwytywana, - wyraźnie dało się wyczuć żal i tak, Mati była niemal pewna, ze irytację w głosie Alexa - czy zatem mozemy się umówić na jutro?
- Pewnie, będzie mi bardzo miło.
- W takim razie nie zajmuję ci już więcej czasu, bo pewnie i lunch spędzasz zawodowo. Do zobaczenia. Pa
- Pa - Mati poczuła wyrzuty sumienia, bardzo lubiła Alex'a, i naparwdę podziwiała go za jego silną wolę, to że potrafił podnieść się z takiej tragedii. Wiedziała, ze ma duże oparcie w swojej matce, postanowiła, ze się poprawi tak by i w niej znalazł przychylną duszę.

W restauracji były już Parkeróny oraz Doti i Preston. Janet przyznała siostrze rację co do Prestona, zrobił na niej naprawdę duże wrażenie, był neizwykle uprzejmy, elegancki, i widać było iż zależy mu by Doti było dobrze. Jednak zauważyła, ze relacje między przyjaciółką i Prestonem nie były natury romansowej. NIby nic na to nie wskazywało, ale coś jej podopowadało, ze tak właśnie ejst. To samo przeczucie móiło jej, ze coś jest również w antypatii Maji. To właśnie ten zmysł nieraz był jej pomocny i dzięki niemu mogła zajmować się tym, czym się obecnie po kryjomu zajmowała. Wkrótce pojawiły sie pozostałe dziewczęta i lunch minął w przyjemnej atmosferze, nawet Maja była rozluźniona. W zcasie deseru tak się złozyło, ze przy stoliku została Janet sam na sam z Prestonem. Postanowił ten moment jak najlepiej wykorzystać dyskretnie wypytując ją o wypadek sprzed roku.
- Doti mi o nim opowiadała, mam andzieję, ze nie masz jej tego za złe oraz mniej, że poruszam dziś ten temat.
- Nie nie gniewam się, to było już dawno temu, jakoś z tego wyszłam, otrząsnęłam się.
- To fascynujące, gdzyż wielu kobietom nie udaje się to. Bark pomocy czy wsparcia najbliższych to pewnie powody. Wpomniałem o tym, gdyż Doti przepraszała mnie za zachowanie Maji. Dla mnie to całkiem naturalne i cieszę się, iż ma ona tak wspaniałą przyjaciółkę, która się o nią troszczy. Zwłaszcza, ze już jedna z was przeżyła napaść. To musiało być straszne
- Owszem było, ale nie ma co do tego wracać
- Hmm wiesz niedawno słyszałem w wiadomosciach o koiecie, która zginęła zasztyletowana przez jakiegoś wariata. martwie się o Doti często tak późno kończy pracę a ten ich parking, brr sam mam stracha gdy po nią wieczorem czasem przyjeżdżam.
Janet przypatrzyła się uważniej Prestonowi. Wydawał się naprawdę przejęty bezpieczeństwem jej przyjaciółki, nie rozumiała natomiast jego ciekawości odnosnie jej wypadku. Coś było zastanawiajacego w jego powracajacych pytaniach odnośnie tego wypadku. Niczym psycholog przerywał innymi pytaniami z pozoru nie związanymi z tematem, ale Janet doskonale wiedziała o co mu chodzi. Postanowiła udawać, ze nie zauważyła tego fortelu, oraz nie wspominać o tym iż to Mari, która siedziała po prawej stronie Prestona ratowała kobietę o której Preston wspomniał. Zastanawiała sie czy przypadkiem tylko wspomniał o tej kobiecie nawiązując do jej wypadku sprzed roku . Jak tylko wróci do domu musi koniecznie porozmawiać z Russellem, by wybadał tego człowieka. Kiedy dziewczęta wróciły Preston poprosił Mati o opinię w sprawie akcji malowania oddziałów dziecięcych.
- Uważam, ze to fantastyczny pomysł! Moze uda ci się namóić Maję, by pomogła ci w tym projekcie, jest niesamowitą malarką.
- No cóż cel jest szczytny - odezwała się niechętnie Maja, gdyż nie mogłą zanegować tego pomysłu.
- Tak pomyślałem też, że może ty jako taka znana projektantka mogłabyś zaprojektować jakieś ciekawe piżamki dla maluchów, które w szpitalu spędzają nieraz całe miesiące. Te smutne pasiaki, wypłowiałe, to raczej nei sprzyja dobrze na psychikę dziecka, tak mi się wydaje
- Ależ to świetny pomysł!
- Moja fundacja chętnie da srodki na ten projekt, chętnei sfinansowałbym również zaangażowanie twoje i Maji jeśli tylko przełamie wewnętrzna niechęć do mojej osoby
Maji zrobiło się strasznie głupio, no i była zła na Prestona, że postawił ją w tej sytuacji. Nie chodzi o to, ze nie chce pomóc dzieciom, bo chce i uważa nawet, ze malowanie oddziałów dziecięcych za znakomity pomysł, tylko nie cieszyła ją zbytnio myśl wspolnej współpracy z Prestonem.
- Myślę, ze to dobry pomysł. Zgadzam się.
- Jak świetnei Maju! Ja też chętnie pomogę.
- Moze się umówicie kiedyś na spotkanie by omówić szczegóły - Doti przejęła stery - a tymczasem cieszmy się zwykłym lunchem.


Wieczorem w domku Fehrów dziewczęta słuchały relacji babci Sally z miesiąca miodowego. Oczywiście nie obeszło się bez błagania by babcia nie opisywała szczegółów jak to upojne mogą być noce i co można zrobić gdy tylko ma sie za partnera instruktora od nurkowania. Ostatnie stwierdzenie było tak sugestywne, ze dziewczęta zaczęły się aż krztusić z zarzenowania. NIestety Brena nie było w domu, podobno zgodził się towarzyszyć Majandrze na premierze jej nowego filmu, oczywiście jako przyjaciel, tak Bren podkreślał siostrze gdy ta szczerząc ząbki zabroniłą mu wracać się do domu na noc. Wśród ich grona brakowało też Mati, jak babcia radośnie oznajmiła, pewnie się wyszaleje z tym seksownym fotografem. Janet tylko jednym uchem słuchała paplaniny kochanej staruszki, myślami była jednak przy rozmowie z Russellem, obiecał dla niej sprawdzić Prestona, oraz raz jeszce przejrzeć sprawę jej napadu. Wypytała go przy okazji o tę kobietę, któą przed paroma dniami operowała Mari, oczywiści wiedziała, ze przeżyła, ale nie przyznała się przed przyjaciółką, ze wie o tym. Nie chciała na razie niepokoić Mari swoimi przypuszczeniami.

Mati tymczasem myślałą, ze będzie czuła sie mocno skrępowana towarzystwem przystojnego fotografa jednak jak nigdy czuła sie swobodnie. Od dawna tyle się nie śmiała i żartowałą. Brakowało jej tego toteż była niezwykle wdzięczna Taylorowi, tak wolał by się do niego zwracano, że zdołał jej przypomnieć co to nieskrępowany śmiech. Właśnie kupował jej watę cukrową. W ostatniej chwili zmienił plany i postanowił, że nie zabierze jej na standardową randkę, na którą penwe zapraszają ją setki facetów. Wyjście z nim na pewno zapamięta. Tak jak obiecał tak zrobił. Zabrał ją do wesołego miasteczka, ścigali się na gumowych autkach, mało co nie zwymiotowałaby na niego w kręcących się filiżankach, piszczała na łańcuchowej karuzeli, i kibicowała gdy zawzięcie acz bezskutecznie próbował wygrać na strzelnicy dla niej misia. jednym słowem bawiłą się jak nigdy dotąd. Śmiała sie z jakiegoś aego dowcipu kiedy przechodzili obok stanowiska gdzie można było wygrać ogromną żółtą pluszową kaczkę. Tym razem wygram dla ciebie tego pluszaka.
- No co ty, naparwdę nei musisz - głos Mati był lekko zniekształcony, gdyż właśnie wpakowała do buzi porządną porcję waty. Jednak Taylor już był przy sprzedwacy. Mati posłusznie poczłapała za nim
- Trzeba trzy razy trafić w środek tarczy. Zobaczysz tym razem uda mi się.
Chwila skupienia, i pach pach pach, raz za razem trzy noże trafiły w sam środek tarczy. Mati wytrzeszczyłą oczy w zdumieniu
- Gdzie nauczyłeś się tak posługiwać nożami! To było niesamowite!
- Brawo dla pana! Żadko kiedy można oglądać taki kunszt. Gratuluję - sprzedawca pełęn uznania spojrzał na Taylora podając mu wygraną kaczkę. Zakłopotany Taylor wręczył ją Mati
- Och przez ponad dziesięć lat należałem do skautów. Tam nas tego uczyli. Przydatne w takich sytuacjach jak ta - uśmiechnął się - choć nauczyłem też moją matkę posługiwania się nożem. Dal samoobrony. W dzsiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo.
Mati zgodziła sie z nim w duchu, a widząc jego nieobecne spojrzenie postanowiła szybko zmienić temat i powrócić do poprzedniej lekkiej atmosfery.


Następny tydzień minął dziewczętom w miarę spokojnie. Maja tylko raz spotkała się z Prestonem szybko doszli do wniosku, ze lepiej będzie im się pracować osobno toteż tylko ogólnie ustalili zarys projektu a wszelkie szczegóły miały omawiać w ich imieniu ich sekrekatrki.
O wiele bardziej owocnie współpracowało mu się w Mati, chętną i otwartą na wszelkie pomysły. Preston nie musiał matrwić się o nic, gdyż Mati z profesjonalizmem podeszła do tematu. Trochę wprawdzie dziwiły ją pytania rzucane taki niby przypadkiem odnośnie wypadku Janet, ale szybko o tym zapomniała zaabsorbowana nowymi pomysłami dziecięcych piżamek. Parę razy miałąm oakzję też być świadkiem jego rozmowy z matką, wprawdzie był potem lekko rozdrazniony jednak starał się to przed nią ukryć. Mati pomyślała, że jego matka musi być zaborczą kobietą, przypadkiem usłyszała jak Preston każe matce samej zaczynać życie od nowa,bo to co się zdażyło dotknęło też i ją w równym stopniu. dziewczyna próbowała dyskretnie wypytać go o to, ale w dość stanowczy sposób dał jej do zrozumienia iż nie życzy tego sobie.
Równie przyjemnie upływał jej czas na spotkaniach z Alexem, który przeprosił ją za ostatnią rozmowę. Wyznał, że wtedy przypadła kolejna rocznica śmierci jego żony, w dodatku matka usilniej namawia go by zaczął się z kimś spotykać. Mati zaskoczyła wiadomość, że jego matka nic o niej nie wie w końcu spotykają się od ponad dwóch miesięcy. Dość oględnie wytłumaczył, że jego mama ma trudny charakter i na razie nie che jej niczego zdradzać. Po czym zmienił temat. Mati zrozumiała, że nie chce o tym mówić, ze wciąż mu ciężko, więc nie drążyła więcej tego.
Mari codziennie odwiedzała Susan mając nadzieję, iż ta znów odzyska przytomność, jak wtedy na stole operacyjnym. policja nadal nie mogła natrafić na żaden ślad. Russell na bieżąco informował Janet o postępach śledźtwa, na jego prośbe kolega w FBI zgodził się zbadać Prestona, na razie jednak żadnych wieśći nie było. Tragedia miała dopiero się rozegrać, a główni bohaterzy niczego nie świadomi radośnie planowali przyszłość.
On już się postara by przeznaczenie się dopełniło. Coraz trudniej mu było przy niej utrzymać ręce. była taka roześmiana, taka serdeczna i ciepłą. Ah co to za przyjemnośc będzie widzieć, jak przerażenie rozszerza jej źrenice, gdy w ostatniej chwili go rozpoznaje. Już niedługo maleńka, już niedługo. Z radia sączyła się cicho piosenka
[i]"Baby join me in dead"

O tak, idealnie! idealnie..............


Dziś Doti nie umiała znaleźć sobie miejsca. Wszystko jej z rąk leciało, w końu poszła na przerwę. Jeszcze upuszczę skalpel i ktoś dostanie zakarzenia, pomyślała. Nie wiedziała skąd u niej takie odczucie. Odchyliła głowę na oparciu sofki wdychając przyjemny aromat zaparzonej kawy - pewnie była tu rano Mari pomyślała. Tylko ona umie zmusić ten stary ekspres by wypluł najsmaczniejsze krople kawy. Parę minut później mari pojawiła się w dyżurce.
- Hej
- Hej, jak tam? Bo mnie wszystko z rąk leci, jakoś tak dziwnie się dziś czuję
- Coś cię boli? - Mari zatroskana spojrzała na przyjaciółkę
- Nie, to tylko takie dziwne uczucie, jakoś nie umiem sobie miejsca znaleźć. Nie wiem co mi jest chyba jestem przemęczona
- Może..... - Mari nie dokończyła gdyż w drzwiach ukazała się głowa Marka
- Mari zbieraj się idziemy, Susan odzyskała przytomność!
Mari poderwała się jakby ją ktoś oparzył.
- To świetna wiadomość. Kiedy to się stało? Mówiłą coś?
- Nie nic nie mówiła, wygląda na to, ze uszkodzone ma struny głosowe, ale nto nic pewnego na razie. mamy trochę czasu zanim przyjedzie tu policja.
- Jak mogą ją przesłuchiwac, przecież dopiero co otworzyła oczy! - Mari była zdegustowana
- Pamiętaj, ze tu chodzi o złapanie tego drania, kto wie, może właśnie w tej chwili jakaś nieświadoma kobieta jest w niebezpieczeństwie
Skruszona Mari nie pomyślała o tym w ten sposób, chciała zapewnić pacjentce ciszę i spokój ale przyznała Markowi rację, ze rozmowa z policją nie może czekać aż jej się polepszy.


Mati właśnie spieszyła się na obiad z Prestonem. Wcześniej zaliczyła lunch z Taylorem a wieczorem była umówiona z Alexem. Sama nie wiedziała kiedy tak się stało, ze naraz miała aż trzech adoratorów. Chociaż w sumie z Prestonem spotykała sie z czysto zawodowych pobudek, Taylor był zabawny dobrze sie z nim czuła ale traktowała go jako przyjaciela, on chyba nie miał nic przeciw ale nei ustawał w próbach skradzenia jej pocałunku. Jakby sie dobrze zastanowić najcieplejsze uczucia żywiła do Alexa. Och, Luka, czemu cię tu nie ma? Wtedy wszystko byłoby prostsze.


To juz dziś. Wiedział, ze to będzie dziś. Nie było innego wyjścia, już od dawna przeczuwał, ze ten czas musiał nadejść. Zostałą tylko ona, potem nareszcie będzie mógł zacząć życie od nowa.


Doti skończyła zmianę. Na Mari się nie doczekała, przepadła gdzieś z Markeim. Nudziło jej się, zadzowniła więc do Janet ale odezwała sie automatyczna sekretarka. Justyna właśnie była w salonie kosmetycznym i miała zielone coś na twarzy, wieczorem miała randkę z Orlim, specjalnie dla niej urwał się z planu swojego najnowszego filmu i dziewczyna chciała zrobić się na bóstwo. Maja oglądała właśnie szpitalne oddziały. No cóż chyba tylko ja nie mam życia osobistego pomyślała. Przypomniała sobie, ze teraz powinien być już wolny Preston. Miał się wprawdzie spotkać z Mati u niej by omówić jakiś szczegół projektu, więc jeśli się pospieszy może jeszce zastanie go w domu DeLuci. Wtedy wspólnie wybiorą się może do kina? Tak to świetny pomysł.


Mati powoli otwierała okczy. Głowa bolała ją nienaturalnie. Nie pamiętałą by ucięła sobie drzemkę, spojrzała w okno, było już całkiem ciemno. Matko spóxnie się na randkę z Alexem! Dziewczyna chciała wstać ale sznur krępował jej ręce i nogi, z przerażeniem odkryła, iż cała jest związana.
- Witaj, cieszę się, że obudziłaś się.
- To ty - Mati nie wierzyła własnym oczom. Była wystraszona. Nie mogła uwierzyć, że ktoś komu zaufała związał ją z zamiarem wyrządzenia jej krzywdy. - Ale dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam?
- Tak kochanie to ja. Naparwdę nie chciałem zrobić ci krzywdy. Ale sprawy potoczyły się inaczej niż planowałem.
Nagle w oknach odbiły się światłą samochodu parkującego na podjeździe. Jednocześnie z mroku gdzieś z głębi salonu ktoś niewyraźnie stęknął.
- Oho nasz bohater się budzi i mamy gościa. - Podszedł do Mati zaklejając jej usta taśmą. - to po to kochanie byś nie spłoszyła mi gościa. Zaraz wracam myszko.
Mati próbowała sturlać się z sofy, w końcu z głuchym pacnięciem znalazłą sie na podłodze, wychylając głowę poza sofę dostrzegła na ziemi związanego Prestona.
Doti zdziwiła się, że u Mati są pogaszone światła, była niemal pewna, ze jeszcze jest tam razem z Prestonem, pamiętała jak umówiła się z nim, iż podwiezie ją do restauracji, gdzie miała spotkać się z Alexem. Lampka nad drzwiami zapaliła się. Oh pewnie Preston wyszedł wcześniej, pomyślała i swobodnie otworzyła drzwi. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch zaraz potem zapadła się w ciemność.
Mati zauważyła, ze wraca się, niosąc kogoś. Oh tylko nie to! Zaraz rozpoznała Doti.
- No to jesteśmy w komplecie. Teraz poczekamy aż ostatnia część mojej układanki się obudzi.
Długo czekac nie musieli, ponieważ nie uderzył jej zbyt mocno.
- C-co jest grane? Co się dzieje? - zaraz też dostrzegła Mati i Prestona.
- No cóż nie byłaś w moich planach koleżanko ale skoro sie zjawiłaś możesz dołączyć do przyjęcia. - odwrócił się do Mati i zdjął jej taśmę z ust.
- Taylor nie rób im krzywdy, bardzo cię proszę.
- Niestety tego spełnić nie mogę. Już wszystko gotowe.
- Ale czemu? Nic nie rozumiem?
- Nie słuchałaś mnie jak mówiłem, że nie zniosę byś mnie zdradzała, byś miała innego. - Mati była przerażona nie rozumiała o czym on mówi - Obiecywałaś, mówiłaś, ze mnie kochasz. A potem odeszłaś, z nim - tu spojrzał morderczym wzrokiem w stronę Prestona. Teraz musisz za to zapłacić.
Alex był przerażony, stał pod oknami salonu i był bezradny. Jechał tuż za doti niestety musiał odwołać spotkanie, pilnie wzywano go do Londynu, i chciał przed wyjazdem osobiście odwołać kolację i choć na chwilę zboaczyć się z Mati. Gdy miał już wjeżdżać na podjazd zobaczył jak jakaś kobieta podchodzi do drzwi uśpionego domu (co mu sie notabene dziwne wydało) po czym w progu osuwa się, drzwi zamykają się i światło znów gaśnie. Teraz wiedział czemu. Szybko odszedł na bok, i zadzwonił po policję.

Russell jak tylko dostał wezwanie zawiadomił Janet. ta akurat byłą na spacerze z visusem, psem Mari, którego bardzo polubiła, dzięki temu przyjaciółka uniknęła tak nielubianych przez nią spacerów z psiakiem. Przyjechali róno z brygadą specjalą. Alex lekko trzęsąc się opowiedział co widział. Cała akcja rozegrała się błyskawicznie nie było czasu na zastanawianie się. Razem z brygadą w kamizelce wparowała do domu przyjaciółki, niezawodny psi węch zaprowadził ich prosto do Taylora i jego niedoszłych ofiar.
- Stać!
- Ręce do góry!
- LAPD!

Taylor został aresztowany, Mati i Doti choć w szoku od razu postanowiły złozyć zeznanie, Preston też szybko doszedł do siebie.
Janet podeszła do niego
- Teraz wiesz co znaczy być ofiarą, co Preston
- Tak, nie jest to zbyt miłe, leżeć ze świadomoscią, ze zaraz straci sie życie.
- Nadal jesteś pewien, ze chcesz napisać o tym książkę i posłużyć się moim przykładem?
Preston spojrzał na nią z zaskoczeniem
- Kiedy sie zorientowałaś?
- Widocznie jestem dobrym detektywem. A teraz czy mogłabym spisać twoje zeznanie?
Obok przechodził szef wydziału, klepną Janet w ramię
- Świetna robota poruczniku. Rozwiązałą pani sprawę
Doti i Mati z otwartymi ustami patrzyły na przyjaciółkę słuchając tej wymiany zdań. Janet pomyślałą, ze zeznania mogą poczekać chwilę,
- No to sie wydało, co - pokazała im swoją nowiuteńką odznakę. Te trzy tygodnie co mnie nie było - właśnie zdawałam egzaminy. Jestem pełnoprawnym policyjnym detektywem z wydziału zabójstw. A moim pratnerem ejst nie kto inny jak Virus. Idealnie nadawał sie na psa policyjnego. Mam nadzieję, że Mari mnie nie zabije jak się dowie.
Dziewczyny nie umiały wydusić żadnego słowa. Russell tylko uśmiechną się. Moze póxniej im opowie jak doszło do tego, ze niemal w tym samym momencie Alex, Janet i Mari doszli do tego, kto jest mordercą i kto będzie jego następną ofiarą"[/i]

by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:59, 17 Cze 2005    Temat postu:

- Hmm i co teraz robimy? - Mała rozbieganymi oczętami spoglądała na przyjaciółki
- Nie patrzcie na mnie! - Mati zamachała przed sobą rękoma jakby próbowała odgonić natarczywą muchę - kocham was ale nie aż tak by poświecać swoje życie i życie moich nienarodzonych dzieci!
- Przecież ty nie masz dzieci, nawet tych nienarodzonych - Sylwi nie chciała pozwolić koleżance tak łatwo się wywinąć - Poza tym ja i Mari musimy pewne sprawy rodzinne obgadać wiec niestety na nas nie liczcie w tej sparwie.
- Hola Hola - Maja postanowiła też spróbować jakoś się wywinąć - ja też nie mogę widzicie właśnie mam okres i ten tego........
- Jakby nie było Mała to twoja siostra - Mari postanowiła zakończyć ten spór - Uwielbiamy was obie ale ...
- Szybko musimy coś postanowić bo Janet się zbliża - Mała panicznie postanowiła pospieszyć przyjaciółki w zdecydowaniu się i ewentualnym heroicznym wybawieniu jej.
Niestety dziewczyny nie zdołały nic postanowić bo Jan niezwykle szybciutko się porusza toteż w mig dotarła do grupki.
- To co gotowe? Możemy jechać? - Janet spojrzała po dziewczynach, niestety chyba tylko ona miała ochoczą minę, reszta jakby nagle zbladła. Jan kiedyś długo się zastanawiała nad przyczyną tego zjawiska, ale doszła do wniosku, że pewnie mają chorobę lokomocyjną - Sis wsiadaj jedziemy. Nie możemy się spóźnić! Lecimy do Londynu! - na takiew podekscytowanie Janetjedyną odpowiedzią było zbiorowe westchnienie ulgi oraz ni to jęk ni krzyk Małej.
W drodze do swoich wozów dziewczyny serdecznie klepały Justę w plecy dodając jej odwagi. Mała w końcu przywlokła się do samochodu Janet. Jeep. Tak to będzie niezwykle krótka podróż, pomyślała Mała, mam tylko nadzieję, że nie w zaświaty, skoro siostra postanowiła jechać swoim ulubionym superszybkim autkiem, .Musiala jednak się pośpieszyć bo wóż Janet tarasował wyjazd i pozostałe dziewczyny zaczęły trąbić by ją pospieszyć. Justa w końcu wsiadła szybciutko zapięła pasy i zacisnęła powieki tak moco jak umiała przygotowując się na gwałtowny start i wciśnięcie do fotela choćby leciała rakietą na Marsa a nie autem. Jednak ku ogólnemu zdziwieniu ulubione auto Janet ani nie ruszyło z piskiem opon, wręcz przeciwnie łagodny start, lekka jazda. Mati buzia opadła na deskę rozdzielczą, Sylvi aż wyszła z wozu by lepiej widzieć, Maja aż z wrazenia przykleiła nosek do szyby by lepiej widzieć. Mari która akurat próbowała odpalić swój motor z wrażenia aż zezła się i nie trafiła nogą w pedał zapłonu (sorki za niefachowe określenie ale zupełnie nie wiem jak się to coś nazywa co uruchamia motor;P ) Doti, która akurat miała wsiadać na motor Mari zawisła z jedną nogą w powietrzu.......

Mała nie mogła zrozumieć co się dzieje, nadal siedziała wygodnie, nic nie szarpnęło, nie wcisnęła jej również siła prędkości w fotel. Czyżby ulubiony pupilek Janet się popsuł? Albo może jejprywatny domowy Holowczyc zaczął jeździć z prędkością światła i dlatego nic nie poczuła? Postanowiła zaryzykować i powoli uniosła prawą powiekę. To niemożliwe, pomyślała, z wrażenia aż otworzyła drugie oko. Mogła normalnie widzieć przesuwający się za oknem widok, auta mijane były względnie normalną prędkością, nawet Janet zatrzymywała się przed niemal każdymi pasami przepuszczając pieszych. Mała zaczynała się zastanawiać czy ktoś nie podmiennił jej siostry. Przyjaciółki jadące tuż za Janet, co było już cudem samym w sobie nie mogły się nadziwić spokojnej jeździe koelżanki. Tymczasem Janet spokojnie prowadziła cichutko nucąc sobie pod nosem.


W końcu dziewczyny dotarły na lotnisko, gdzie od razu skierowały się w stronę prywatnego pasa startowego. Czekał tam na nich już Księciunio.
- Cieszę się, że już jesteście - przywitał dziewczyny gdy już powysiadały, szarmancko całując każdą w policzek. Mari wprawdzie niemal uległa chochlikowi i chciała nadstawić zamiast policzka usta ale w końcu zrezygnowała, na żart przyjdzie jeszcze czas. - To jak gotowe?
- Gotowe - dziewczyny odpowiedziały chórem. Cała ekipa ruszyła więc w stronę prywatnego odrzutowca księcia Williama.


Po godzinie lotu dziewczęta nadal zawzięcie sesemesowały ze swoimi drugimi połówkami, które niestety zostały w LA. Księciunio wiec zdany był na towarzystwo Janet, która skończyła jako pierwsza sesemesową rozmowę z Russellem.
- Jak tylko się urządzicie pokażę wam fajne miejsca w Londynie.
- Nie tak prędko dziewczyny owszem będą zachwycone, ale nie zapominajmy, że ja jade do pracy - Janet lekko uśmiechnęła się.
- No ale twój sztab, jak to zgrabnie określiła twoja siostra już tam urzęduje od tygodnia,
- Nio w sumie tak, ale wiesz jak to mówią jeśli chce się mieć coś dobrze zrobione trzeba zrobić to samemu. Poza tym lubię to co robię i oddaję sie pracy bez reszty.
- Właśnie dlatego babka zaaprobuje ciebie i twoją firmę jako godną organizacji wesela jej syna.
- Matko aż się teraz cała denerwuje na myśl o oficjalnym spotkaniu z królową.
- Bez obaw dam sobie głowę uciąć, ze ci się uda ją oczarować.
- Hehe słyszałam, ze twarda z niej kobieta.
- Oj i to jak, ale ma dobre serce. Ale wracajac do tematu, który sprytnie zmieniłaś, nie ciekawi cię Londyn?
- To nie to, ze nieciekawi.
- Właśnie Jan nie ekscytujesz się na samą myśl o Londynie? - Mati wychyliła się ze swojego fotela - Ja już nie mogę się doczekać keidy zwiedzimy słynne londyńskie pub'y, sklep Tiffany'ego, pochodzimy po słynnym londyńskim metrze....
- Przejedziemy się czerwonymi piętrowymi autobusami - Mari dołączyła do tych marzeń
- Nie no wiecie, no Londyn to Londyn, ja wolałabym odwiedzić The Tower, katedrę Westminster, albo pojechac do Szkocji poszukać potwora z Loch Ness, odwiedzić hrabstwo Essex, wiedzić tamtejsze ruiny ale najbardziej zwiedzić bym chciała Walię, oraz Wyspę Księcia Edwarda.
- Co to za frajda zwiedzać ruiny - Mała nie mogła nigdy zrozumieć dziwnej fascynacji Janet starymi zamkami.
Książę William dziwnie jakoś popatrzył się na Janet i nic na to nie powiedział. Owo spojrzenie nie uszło jednak uwadze Dorotce. Lot minął spokojnie, Janet wkrótce zatopiła się w fascynującej rozmwoie o starych murach, lochach twoerdzach z Księciuniem, dziewczyny natomiast poszłu flirtować z dwoma pilotami. Podróż do Londynu minęła im przez to bardzo szybko.


W Sheratonie, pięciogwiazdkowym hotelu, gdzie dziewczęta miały się zatrzymać na czas pobytu w Londynie dyrekcja i kierownictwo wręcz skakało koło nich. Mati, Maja i Doti czuły się w siódmym niebie okazywanym im zainetresowaniem, Mari bardzo spodobały się sofy w poczekalni, natomiast Mała i Sylvi uśmiechały się do przystojnych dżentelmenów uchylających w ich stronę kapeluszy. Szybko jednka trafiły do swoich apartamentów, i po godzinie zwiedzały miasto. Mari żartowała, że wygladają jak chińczyki, chocdząc tak każda z aparatem w ręku i cykająć fotki. Wyjaśniła się też sprawa nagłej przemiany Jan z dawcy organów samochodowych w kierowcę pospolitego Mała postanowiła sobie, że jak się wrócą serdecznie podziękuje Russellowi, za tą przemianę jej nieobnliczalnej sis.


Dni upływały dziewczynom szybko i energicznie, każdą chwilę przeznaczały na wycieczki, zakupy oraz zwiedzanie londyńskich pub'ów. Oficjalna wizyta u Królowej również przebiegła bez zarzutów, choć zestresowane były to obecność Księciunia jakby łagodziła wyniosłośc monarchini. Elka, jak między sobą nazywały Królową zaaprobowała firmę Janet jako głównego organizatora uroczystosci, z czego niezmiernie cieszyła się sama zainteresowana. Podczas któregoś z kolei przyjęcia tym razem organizowanym w ulubionej posiadłości Królowej - Balmoral dziewczęta miały okazję poznać Księcia Karola, jego wybrankę oraz psotliwego brata Williama- Harry'ego, który od razu znalazł wspólny język z Mati, Doti oraz Mari, od razu cała paczka nowo poznałych za honor obrali sobie zadanie, że rozśmieszą albo sprowokują do jakiejkolwiek reakcji gwardzistów stojących przed bramą pałacu, którzy słyneli z tego, iż mają posągową minę i nic nei jest w stanie ich wzruszyć. Doti wraz z Mati założyły się z Harym, ze im się uda więc z każdą wizytą zawzięcie prowokowały biednych strażników do jakiejkolwiek reakcji. Kiedy w końcu zniechęcone zabawą i marnymi jej skutkami dziewczyny dały za wygraną Harry postanowił iż pokaże Doti, Mati i Mari jak się strzela z łuku.
- Patrzcie to jest cięciwa, trzeba mieć masę siły by ją nagiąć odpowiednio - słomom towarzyszyła oczywiście demonstracja. - Chwila skupienia - Harry zmarszczył zabawnie brwi udająć neisamowitą koncentrację po czym szybkim ruchem puścił strzałę. Trafiła niemal w sam środek.
Dziewczyny w zachwycie aż zaklaskały. Doreen chciała jako pierwsza wypróbować swoich sił, Harry więc bardzo chętnie udzielił jej wskazówek, koleżanki przewidująco usunęły się z zasięgu przyjaciółki. Doti co jakiś czas poprawiała rozkrok by znaleźć lepszą pozycję, wycelowała i puściła.......... strzała zamiast trafić w tarczę poszybowała zygzakowatym torem trafiając w zadek grzebiącego w ziemi królewskiego charta. Pies dostał białej gorączki po czym na ślepo wbiegł wna pole, gdzie rozgrywał się towarzyski turniej gry w polo. Oszalały bardziej z przestrachu niż bólu na oślep biegał między kopytami przestraszonych jego pędem koni. William opanował jakoś swojego ale niektórzy mieli z tym problemy efektem czego było twarde lądowanie na ich arystokratyczne tyłki.


Sylvi, która szybko załapała reguły gry i ochoczo wymachiwała kijkiem nie udało się uspokoić swojej klaczki. Koń poniósł ją poza teren gry, Sylvi zrezygnowała z prób uspokojenia konia, kurczowo uchwyciła się tylko grzywy i modliła o cud!.
Maja akurat szkicowała pulchne buzie królewiątek gdy Sylvi śmiesznie podskakując przegalopowała przez środek koca, na którym siedziała. Za koniem biegł zaś maraton hrabiów, służących, i jej przyjaciółek. Wtem cały ten peleton wyprzedził Earl of Clarendon , z twardym postanowieniem wybawienia damy z opresji. Niestety syzbko pechowa amazonka zniknęła wszystkim z oczu, Earl szybko zatrzymał konia tuż obok rozciągniętej na ziemi Sylvi. Uderzenie w nisko wiszący konar drzewa pozbawiło dziewczynę na chiwę przytomności. Sir Thomas do samiutkiej rezydencji niósł nieprzytomną Sylvi nie pozwalając nikomu pomóc. Janet wraz z Księciunem oraz Mają eskortowały Earl'a do samej sypialni Sylvi, gdzie na czas pobytu w Balmoral rolokowane zostały przyjaciółki.
Harry, Doti oraz Mari zgodnie postanowili na jakiś czas zaszyć się w posiadłości i do końca pobytu omijać królewskiego kamerdynera, któemu przypadła niewdzieczna robota wyjmowania strzały z zadka spanikowanego myśliwskiego królewskiego charta


by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:58, 17 Cze 2005    Temat postu:

Sylvi poczula, jak jej komorka wibruje w kieszeni spodni. Z ulga w duszy dziekowala Mari, ze zmusila ja do pozybcia sie dzwonka, ktory odglosem kojarzyl sie dziewczynom z wyjacym wielbladem. Zerknela w strone, gdzie napastnicy pakowali do wielkich workow banknoty. NIkt nie zwracal na nie wiekszej uwagi.
- Maju obserwoj tych tam ktos dzwoni sprawdze kto to. - Sylvi szeptala aby pozostali zakladnicy rowniez jej nei slyszeli.
- Czys ty oszalala - Maja byla bliska paniki - Wlasnie rabuja morduja i gwalca na twoich oczach a ty chcesz odebrac telefon i plotowac jakby nic?
- Jakie gwalca? Majka cos ci sie chyba poprzewracalo, zresza nie rob sobei nadzieim im chodzi o kase a nie gwalcenie. Lepiej patrz. Trzeba jakos dac znac policji.
Maja poslusznie zaczela intensywnie wpatrywac sie w rabusiow. Sylwi w tym czasie wyjela ostroznie telefon, na wyswietlaczu pojawil sie numer Janet. Hmm ciekawe co tez parkerowna od niej chciala? Schowala szybko telefon i juz miala powiedziec Maji, ze nie musi uwazac gdy zobaczyla jak dziewczyna intensywnie wpatruje sie w napastnikow. Momentalnie ja szturchnela.
- Maja mialas ich obserwowac a nie próbować siłą woli sciagac na ans uwage! - Sylwi byla przerazona widzac czerwone zylki na szyi kolezanki gdy ta w najwyzszymskupieniu intenswnie wpatrywala sie w bandytow. Jedna z zakladniczek niesmialo zawolala szefa bandytow bardzo chicalo jej sie isc do lazienki, a ze ejst w czwartym miesiacu ciazy musi chodzic tam czesciej. Przywodca bandy przyzwalajaco skina glowa, rozkazal dwom swoim ludziom sie tym zajac. Oni od razu kazali ustawic sie w kolejce rowniez innym, ktorzy chcieliby skorzystac. Sylvi jak z procy wystrzelila do gory, tak ze nawet Maja nei zdazyla ja powstrzymac.
Sylvi dzielnie czekala na swoja kolej, specjalnie czekala do ostatniego momentu, by byc ostatnia w kolejce. Kiedy jej pora przyszla, poslusznie weszla do kabiny, po czym upewniwszy sie, ze nikt na zewnatrz nie stoi wyciagnela telefon i oddzwonila na nr Jan.ktora o dziwo juz po pierwszym dzwonku odebrala
- Sylvi dobrze sie czujesz? Zyjesz? Nic wam nei ejst?jest z toba Maja? - Sylvi wyczula w glosie przyjaciolki szczery strach
- Wszystko w porzadku, ale skad wiesz co tu sie dzieje?
- Russell dostal wezwanie jest mediatorem. Przyjechalam razem z nim i na parkingu zobaczylam twoje auto, a gdy dowiedzialam sie, ze maja zakladnikow to juz wiedzialam....
- Sluchaj Jan mam malo czasu, napastnikow ejst szesciu, wygladaja jakby mieli przerost miesni nad rozumem, ale ich szef to bardzo inteligentny czlowiek, unieszkodliwil alarmy i jakies kabelki,
- Sylvi tu Russell Jan przekazala mi telefon, swietnie zapamietalas mase istotnych rzeczy
- Choc raz przydalo sie dlugie przesiadywanie przed TV - Sylvi mruknela to raczej do siebie niz Russe'a
- BOimy sie, nie wiem co robic, jak sie zachowac by ich nei sprowokowac, jak dlugo to potrwa?
- Mam andzieje,ze niedlugo, specjalna jednostka juz ejstdzie, ale postaram sie ich ne uzywac.....Tymczasem spokojnie, swietnie wam idzie,zaraz monet - skad dzwonisz?
- Z lazienki, powiedzialam, ze chce mi sie siusiu
- Rozejrzyj sie po pomieszczeniu, gdzie konkretnie ejstescie i czy jest tam wentylator?
- jestesmy na drugim pietrze, i owszem jest tu wentylator, jestesmy wszyscy na sali w banku, tu nas zgrupowali, jeden ze straznikow neistety niezyje - tu lekko glos sie jej zalamal
- Ok spokojnie, w takim arzie wiem ktoredy sie dowas dostac w razie czego mozemy. teraz zakonczmy juz rozmowe by nie nabrali podejrzen. Trzymajcie sie.
Sylvi wylaczyla telefon po czym dla niepoznaki spuscila wode i wyszla.

Po polgodzinnych negocjacjach neistety russelowi nie udalo sie sklonic napastnikow do ustepstw. bardzo martwil sie o Janet ktora niemal odchodzila od zmyslow. na dodatek musiala byc zamknieta w przyczepie razem z technikiem operatorem gdyz na meijsce zdarzenia zjawilo sie mase fotoreporterow i gdyby ktorys przypadkiem odkryl jak slawne osoby sa zakladnikami mogloby to zle wplynac na cala sytuacje, zwlaszcza dla Sylvi i Maji, gdyby rabusie sie o nich dowiedzieli. Na szczescie jeszce tego nie odkryli. Negocjacje neistety rowniez nie przyniosly porzadanych efektow. jednostka S.W.A.T. musiala przejac akcje w swoje rece.
Od momentu rozpoczecia akcji do jej zakonczenia uplynelo raptem 10 min. a janet mogal obejmowac swoje przyjaciolki cale i zdrowe choc niemilosiernie umorusane. SWAT szturmem i z zaskoczenia wtargnal do centrum wykorzystujac te sama droge co bandyci - czyli poprzez dach, potem blyskawicznie granatami lzawiacymi opanowali sytuacje, nei obylo sie rzecz jasna bez drobnych ran zakladnikow ale nikt na szczescie nie zginal.
Russell odwiozl dziewczeta do domu Fherow, te noc nie powinny same spedzac w swoich domach. Tego dnia chyba zadna z nich nie zapomni.


{po kilku tygodniach}

dziewczyny powoli zapominaly o koszmarze dzieki wsparciu znajomych. Kolezanki byly zszokowane sluchajac przez co Maja i Sylvi przejsc musialy. Na szczescie wszytko wracalo do normy.
Mari i Mala jak zaczarowane wpatrywaly sie w ksiecia Williama, poczatkowo nikt z paczki nie mowgl uwierzyc, ze to naparwde on. Mari i Mala zadbaly aby ksieciunio (ah te Gumisie) poznal uroki Miasta Aniolow i niestrudzenie ciagaly go po wszytkich godnych uwagi klubach i klubikach. A wieczorami cala paczka zabawiala go smiesznymi opowiastkami z zycia.
Podczas przyjecia po gali rozdania nagrod Grammy (albo Emmy nigdy nie pamietam co jest pierwsze) na ktorej Brendan dotal glowna nagrode za role meska w filmie "Sugar" uczestniczyla cala banda ze swoimi facetami plus ksieciunio - taki przydomek dziewczeta nadali Willowi. Wlasnie Doti opowiadala anegdotke o tym co ja spotkalo poprzedniego dnia w szpitalu. Will byl zachwycony, gdyz przypomnialo mu sie, ze podobna sytuacje przezyl jego dziadek ze strony matki.
- No i tak wlasnie po raz trzeci musialam zmieniac fartuch podczas jednego dyzuru - Doti z iskierkami wesolosci w oczach zakonczyla opowiadac.
- Ja nigdy nie nadawalbym sie na lekarza - stwierdzil ksieciunio - za to uwielbiam projektowac a szczegolnie budowac. Kiedy w zeszlym roku charytatywnie wraz z innymi budowalismy domy dla ubogich doszedlem do wniosku, ze nei ma nic lepszego od czucia drewna w dloniach, obserwowania jak sie zmienia pod wplywem pily. Poczulem, ze to ejst cos co chce robic i co przynosi mi staysfakcje.
- Dlatego tak rozumiesz to co przedchwila opowiedzialam - Doti lagodnie sie usmiechnela. Ona i mari mialy hopla na punkcie doktorowania. A ze skalpelem neimal sie nie rozstawaly.
- Dokladnie, to byl program podobny do tego, na jaki zapisuja sie takze lekarze, powinnas chyba go znac, "Lekarze bez barier"
W tym momencie Mati wybuchla placzem. Nadal niestety nie bylo wiesci o Carterze i Kovac'u. Janet przeprosila wszystkich i pobiegla za przyjaciolka.
- Dwoch naszych kolegow zapisalo sie do tego programu, ale slad po nich zaginal. czekamy na wiesci.
- Heh przepraszam, nie wiedzialem. - aby odwrocic mysli od tych ponurych rozmyslan Will napomknal o innym nurtujacym go problemie - Wlasnie koncze staz tutaj na studiach, niestety program wymiany studentow dobiega konca. A ja andal nie znalazlem dobrej firmy planujacej rozne przyjecia. - westchnal Will.
- Szukasz kogos kto zaplanowalby ci jakas impreze? - Mari juz lapka niemal widocznie zaswiecila sie nad lepetyna - Wiesz znam idealna do tego firme, profesjonalna i absolutnie spelniajaca twoje wymagania
Will zaciekawiony uniosl brwi
- I nie musisz dalego szukac - Mari usmiechnela sie figlarnie - Nasza kochana Janet nie ma swobie rownych w tej dziedzinie (ah ta moja wrodzona skromnosc przyp. autora)
- Naparwde? Myslisz ze by sie zgodzila? Widzicie moj ojciec wlasnie zareczyl sie z camila - tu zrobil kwasna mine - i nie wypada bym sie tym nie zaja chocby ze wzgledu na moja matke.
- Na pewno sie zgodzi - Doti nie dopuszczala innej mysli. Akurat Janet nadchodzila z Mati, ktora juz sie uspokoila.
- Janet mam do ciebie pytanie - William zaczal bez wstepow - Poszukuje profesjonalnej formy zajmujacej sie organizowaniem przyjec. Bylbym niezmiernie zaszczycony gdybys zechciala podjac sie zorganizowania wesela mojego ojca z Camila Parker Bowles.
Jan myslala, ze w pierwszej chwili sie przeslyszala. Mati w odruchu wdziecznosci za wytarcie lez i noska postanowila sie odwdzieczyc kolezance i dyskretnie palcem podniosla dolna czesc brody Janet by zamknac jej otwarta buzie.
- Ale to to bedzie krolewski slub! Ja nie dam rady, - Janet myslala ze sni, o czym stakim marzylka cale zycie, a teraz gdy miala szanse bala sie. Przez nastepna godzine William staral sie namowic Jan by podjela sie tego wyzwania, ochoczo wspierany byl przez dziewczeta. W koncu JAnet skapitulowala i przyjela propozycje. Miala tydzien zcasu na zorganizowanie sztabu koordynujacego zebrania niezbednych jej przedmiotow oraz pracownikow. Za tydzien miala zaczac sie nie tylko dla niej ale i dla wszystkich dziewczat niezwykla przygoda. Mialy poleciec do Angli na dwa miesiace by przygotowac slub krolewski.


by [/b]Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:57, 17 Cze 2005    Temat postu:

Mała nie mogła zrozumieć Mart przez telefon gdyż ta ciągle

płakała i bulgotała i wydawała z siebie inne niezrozumiałe

dźwięki.
- Mati uspokój się, powiedz co się stało? I gdzie jesteś?
- Co sie dzieje? - Doti poderwała się ze swojego leżaka, na

którym wylegiwała się u Parkerówn - Mati ma problem?
- Nie wiem nie potrafię nic zrozumieć - Mała wyglądała na

zdezorientowaną dziwnym telefonem w samo południe. -

Mati weź głęboki oddech, przestań płakać i powiedz co się

stało?
- Daj mi ją - Doti postanowiła na własne uszy przekonać się

o dziwnym gulgotaniu koleżanki - Mati to ja Dorota, co się

stało?
- Zaraz u was bedę, no to pa! - Mati odłożyła słuchawkę,

trochę urażona, bo przez pół godziny tłumaczyła co się

dzieje a Mała miała czelność powiedzieć, że gulgota i jej nie

rozumie. Na takie dictrum musiała zareagować,

wydmuchała głośno nosek i postanowiła nawiedzić

leniuchujące dziewczyny. Ona sama dłużej tego nie

wytrzyma.

Mari patrzyła na Greena z otwartą buzią nie mogąc

uwierzyć w to co przed chwilą od niego usłyszała
- Jak to partyzanci go aresztowali? Przecież to niemożliwe?

Za takie coś? Matko kochana przecież mamy dwudziesty

pierwszy wiek!! Nawet w Gruzji nie ma chyba takiego

zacofania!
- Niestety, uznali, że Carter i Kovac działają przeciw

nowemu rządowi, pomagając ludnosci ktora opowiedziała

się za przeciwnikiem obecnie rządzącego generała.....

Dałem już znać naszej ambasadzie teraz nie pozostało nam

nic innego jak tylko czekać.
Mari nie mogla uwierzyc. Po dwoch godzinach stwierdzila,

ze po takiej wiesci nie ejst w stanie normalnie pracowac

wiec zwolnila sie do domu, wprawdzie Luka byl tylko jej

przelozonym, ale jakos wstrzasnelo nia to, ze czlowiek

chcacy z dobroci serca pomagac innym zostal

potraktowany tak brutalnie i niesprawiedliwie. Wjezdzajac

na miedzystanowa postanowila wpasc do przyjaciolki.

Justys zawsze potrafiola podniesc ja na duchu a Mari

potzrebowala tego zwlaszcza teraz.


Maja z Sylvi przypadkowo znalazły się w centrum

handlowym gdzie wpadły na siebie. Po tym zaskakujacym

spotkaniu postanowiły wspólnie kontynuować zakupy.

Centrum było prawdziwym wyzwaniem ale one wytrawne w

robieniu zakupów pomyślały, ze dadzą sobie radę w jeden

dzień obejść wszystkie stoiska.
- Muszę znaleźc coś wyjątkowego na dzisiejszy wieczór.
- ooo czyzby sie szykowala randka?
- Mamz amiar przeniesc nasz związek na wyższy poziom -

Maja figlarnie mrugnęłą do koleżanki okiem i skupila się na

ślicznej czarnej jedwabnej sukience.
Dziewczynom czas zleciał tak szybko, ze nawet nei

zorientowaly sie jak przez glosniki uprzejma pani od obslugi

klienta prosila by onczyc juz zakupy bo zbliza sie godzina

zamykania centrum, wszystkich proszono juz do kas. Sylvi

wyszla na chwile ze sklepiku i rozejrzala sie, na gornych

pietrach swiatla byly juz pogaszone zostalo jeszce pietro na

ktorym znajdowal sie sklepik z ekskluzywna odieza, bank

oraz najmodniejszy salon z bizuteria oraz przytulna

restauracyjka. Swiatla palily sie na pierwszym pietrze tuz

pod nimi oraz na parterze. Sylvci zauwazyla, ze w banku i u

jubilera jeszce sie krzataja pracownicy poza tym centrum

bylo niemal wyludnione. Postanowila pospieszyc kolezanke.
- Maju decyduj sie, juz niemal wszyscy wyszli. Daj ludziom

wrocic do domow.
- Juz juz tylko naprawde ta bordowa pasowala by mi do

tych nowych pantofelkow, ktore kupilam w zeszlym

tygodniu, natomiast ta bezowa idealnie pasowalaby z tym

kompletem od MIchaela, sama nei wiem
- To wez obie w domu sie zdecydujesz, ktora ubrac na

dzisiejszy specjalny wieczor.
- Ale jak wezme obie to zbankrutuje, - dziewczyny

popatzryly sie na sieie i wybuchly smiechem - Biore obie -

Maja zdecydowanym ruchem podala obie kreacje

ekspedientce. Rozesmiane i uradowane zakupami

skierowalysie do ruchomych schodow, nagle rozlegly sie strzaly, zdezorientowane dziewczyny zupelnie nei wiedzialy co sie dzieje, juz byly na pierwszym pietrez gdy spostrzegly wraz z kilkoma innymi ludzmi jak przez dach na linie spuszcza sie paru zamaskowanych mezczyz, na parterze straznik probowal wyciagnac swoja bron ale napastnik byl szybszy, trafil prosto w czolo, straznik padl bez ruchu, ludzie jakby otrzasneli sie z zadumy zaczeli w panice krzyczec i rozbiegac sie na oslep. Maja pociagnela Sylvi w strone stoiska z meblai sypialnymi, pchnela dziewczyne do najblizszej szafy a sama zanurkowala pod lozko. Wciaz nie mogla uwierzyc w to co przed chwila sie stalo, ze strachu serce walilo jej tak glosno iz myslala, ze bandyci uslysza iz schowala sie pod luzkiem. Martwila sie o Sylvi, szafa nie byla zbyt wygodna ale pierwsza rzucila jej sie w oczy dlatego tam wepchnela kolezanke. Wtem w jej polu widzenia (dosc ograniczonym przez preferowany styl Ikea w produkowaniu lozek) pojawila sie para butow, ktos sprawdzal ta czesc sklepu, Maja desperacko probowala opanowac oddech modlac sie b stopy nie wystawaly jej poza lozkiem. Nagle uslyszala potezne kichniecie. Wlasciciel glanow tez bo skierowal sie prosto do szafy gdzie ukrywala sie Sylvi.


Mati znalazlwszy sie na patio Malej opowiedziala dokladnie przyjaciolkom dlaczego jest taka rozbita emocjonalnie. oficjalnie przyznala, ze bardzo podoba jej sie Luka, i ze cos meidzy nimi iskrzy, ale musial sie zapisac na ten cholerny program i etraz pewnie gnije gdzies w zaszczurzonym wiezieniu na srodku pustyni. Doti surowo upomniala Mati by az tak nie uruchamiala swojej wyobrazni, na pewno zamkneli go w celi, takiej normalnej, murowanej z kratami. Wspolnie z Mala probowaly podniesc kolezanke na duchu.

Mari jadac do Parkerown postanowila wstapic na chwile do domciu po pare zreczy, a gdy okazalo sie, ze nikogo w domu nie ma skorzystala z okazji i zasiadla no kompa. Zalogowala sie i po chwili weszla juz do prywatnego pokoju rozmow. Nie byla pewna czy On o tej porze bedzie na zcacie, ale postanowila sprobowac. I nie zawiodla sie, byl tam.
- Czesc.
- Witaj. dzis szybciej z pracy?
- Tak, tak sie zlozylo, w sumie to sama sie zwolnilam, nie moglam sie dzis na niczym skupic. - Mari szybko czekajac az odpowiedz pojawi sie na ekranie poszla nalac sobie solidna porcje coli, po czym szybciutko zasiadla znow przed ekranem.
- Cos powaznego z tego co wyczuwam. Pamietaj nie ma spraw bez wyjscia, zawsze jakies jest nie znaczy tylko, ze musi sie nam podobac. ale jest.
- No tak, - mruknela Mari, filozof sie znalazl, po czym odpisala - kolega z pracy ma problem i to bardzo powazny a nikt nie potrafi mu pomoc, ciezko mi z tym co wiem i dlatego nie bede chyba dzis dobrym kompanem do rozmow.
- NIe szkodzi, kazdy z nas ma gorsze dni. Wiem doskonale co znaczy byc bezsilnym.
- Will klikamy ze soba juz dobre pol roku, moze najwyzszy zcas sie poznac w realu?
- Hihi chcesz sie przekonac czy jestem parwdziwym ksieciem? - Mari przeczytala ostatnie zdanie i zamarla
- Jakos wiesz trudno uwierzyc, ze klika sie z prawdziwym Ksieciem Williamem, nastepnym krolem Brytanii. Rownie dobrze moglabym napisac, ze ejstem papiezem
-hehe masz fajne poczucie humoru. Dobrze w takim arzie spotkajmy sie. Moze zjemy kolacje w Sherratoni(pieciogwiazdkowy luksusowy hotel - przyp.)e?
- Swietnie, moze o osmej?
- W takim arzie do zobaczenia <terrorystko> o osmej.
Mari zgasila monitor chwile siedzac jeszcze przy klawiaturze. Zastanawiala sie jaki na zywo bedzie jej kolega z sieci. Pisal, ze studiuje nauki polityczne i stosunki miedzynarodowe i ze jest Ksieciem Williamem. Mari jak zwykle dociekliwa postanowila dowiedziec sie parwdy.


Maja i Sylvi zostaly odkryte i zaprowadzone na parter, gdzie stloczeni byli: drugi straznik, mlode malzenstwo, troje nastolatkow i para satrszego malzenstwa oraz troje pracownikow banku. Pierwszy straznik lezal martwy w kauzy krwi tuz obok. Wszyscy oni nie zdazyli wyjsc kiedy nastapil atak, wszyscy siedzieli z rekami za glowa. Napastnicy byli zamaskowani ale widac bylo, ze to sami mezczyzni.Niczym wojskowi krzykiem wydawali polecenia. Maja sie eni ruszac, nie oddychac i nie patzrec jesli chca ujsc z zyciem. czesc grupy zajela sie juz wynoszeniem rezerw pienieznych, torby z kasa poszybowaly ta sama droga, ktora przybyli rabusie. NIkt nie wiedzial jak skonczy sie to wszystko, jedno wiedzieli na pewno, dla jednego straznika nie skoczylo sie to zbyt pomyslnie.

Janet w najlepsze oddawala sie medytacji cudownej rozkosznej zwlaszcza, ze Russel prowadzil ja w nieznane,. Janet poraz pierwszy komus zaufala tak bezgranicznie, poraz pierwszy sie potrafila calkiem wyciszyc, uspokoic. Nigdy nei czula sie taka pelna. Romantyczny nastroj przerwal dzwonek telefonu. Russel przeprosil janet i poszedl odebrac a Jan w tym czasie postanowila zapalic spowrotem te swieczki, ktore pogasly. Kiedy Rusell wszedl do pokoju jan z jego twarz wyczytala, ze cos jest nie tak
- Co sie stalo?
- Napad z bronia w reku. Sa zakladnicy, nie wiadomo ilu.
- Wielki Scottcie, gdzie?
- W Centrum. Muesz tam pojechac slonko, naparwde mi przykro, ze teraz, keidy ejst tak przyjem,nie....
- Daj spokoj, pewnie, ze musisz jechac,to nie podlega dyskusji, oczywiscie ze to rozumiem.
- Gdzie bylas przez te wszytkie lata? - Russ obja dziewczyne i przyciagnal blizej siebie
- Czekalam tu na ciebie. - Jan zlozyla delikatny pocalunek po czym kazala mu jescze na siebie uwazac i przyzekla, ze zostanie do jego powrotu. Wiedziala naturalnie, ze od czasu do zcasu Russell Wong wzywany jst do "trudnych" spraw przez policje zwlaszcza jesli chodzi o napady czy przetrzymywanie zakadnikow, poniewaz jest ejdnym z najlepszcyh negocjatorow.


Mari siedziala przy stoliku nieswiadoma co w tym samym zcasie przezywaja jej kolezanki. Troche glupio sie czula w sukience i bucikach na obcasie, ale wybierajac sie do Sherraton'a musiala jakos przyzwoicie wygladac. W rekach mietosila juz calkiem zmietoszony kwiatek - zolty tulipan - znak rozpoznawczy. Dyskretnie rozgladala sie po sali wypatrujac i probujac zgadnac, ktory z siedzacych an sali mezczyzn moglbyc tym gosciem z czata. Nagle jakby spod ziemi wyrosl przed nia kierownik sali z bukietem pelnym tulipanow, wreczajac zaskoczonej Mari zyczyl udanego wieczora. Zaraz za bukietem pojawil sie William. Mari gdyby nie siedziala z pewnoscia teraz by klapla na fotel.
- Witaj - Ksiaze William usmiechnal sie do Mari, doskonale rozumial jej zaskoczenie, myslala, ze tylko ma taki nick, a jednak jest prawdziwym Ksieciem Walii. Mari nie mogla uwierzyc. Will z czata byl jej neimal przyjacielem, znal niektore z tajemnic, fajnie im sie razem klikalo, swietnie sie rozumieli, Mari w zyciu by ne przypuszczala, ze to moze byc prawdziwy Ksiaze! NIe mogla sie juz doczekac az opowie o wszystkim Scott'owi. Tymczasem spedzila cudowne trzy godzinki poznajac Willa blizej. Dowiedziala sie, ze studiuje faktycznie nauki polityczne i spoleczne i stosunki miedzynarodowe i ze wlasnie konczy mu sie pobyt w USA (bo chyba nadal mieszkamy w LA prawda?) Cale dnie spedza na wypelnianiu obowiazkow jakie ciaza na nim z racji stanu i urzedu i nie mial okazji poznac prawdziwego zycia w LA. Mari na takie dictrum skwapliwie ofiarowala sie, ze oprowadzi go po najciekawszych miejscach LA, zaczynajac od galerii kolezanek po ncne kluby.


by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:56, 17 Cze 2005    Temat postu:

Przeszywający ból głowy obudził Janet w środku nocy. Dziewczyna sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Bała się, że ta męcząca migrena może być skutkiem niedawnego wypadku. Parkerówna powoli podniosła się i wstała z łóżka. Cichutko, aby nikogo nie obudzić zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju i anemicznym krokiem zeszła po schodach do kuchni. Tam zastała widok, którego na pewno się nie spodziewała – jej siostra siedziała skulona na krześle, a przed nią stało duże pudełko jej ulubionych lodów. Janet od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Była przecież 4 w nocy, a to naprawdę nie jest najlepsza pora na deser...
- Słoneczko, co Ty tutaj robisz? – zapytała z ogromną troską w głosie.
- Nie mogę zasnąć – odpowiedziała Justyna, po czym kolejna porcja lodów rozpłynęła się w jej ustach. – A Ty.. dlaczego nie śpisz?
- Głowa... te cholerne bóle nie chcą ustąpić..
- Myślę, że powinnaś pójść do lekarza. – Justyna wyraźnie martwiła się o siostrę, ale widać było, że jej głowę zaprząta jeszcze inny problem.
Janet podeszła do lodówki i wyjęła z niej karton mleka.
- Może gorące kakao? – zapytała, a Justyna lekko skinęła głową – Nie wygląda na to, żebyśmy obie szybko poszły spać.. – dziewczyna wzięła dwa kubki po brzegi wypełnione mlekiem i włożyła je do mikrofalówki. – A teraz mów, o co chodzi..
- Weź łyżeczkę – powiedziała młodsza z sióstr, zanim zaczęła cokolwiek tłumaczyć – Starczy dla nas dwóch – uśmiechnęła się lekko i przesunęła pudełko lodów w stronę Janet..

Nie tylko dziewczyny nie mogły spać tej nocy. W małym pokoiku na strychu, przy jasnym świetle świec rzucających na ścianę przedziwne cienie, siedział pewien chłopak. Jego śliczne, migdałowe oczy skupione były na kartce papieru, na której co chwile pojawiały się coraz to inne litery, tworzące razem niesamowicie piękny potok słów... Natchnienie.. tak, to na pewno było to, co nawiedziło chłopaka tej nocy i co nie pozwoliło mu spokojnie powrócić do krainy snów.. On już wiedział, wszystko były dla niego jasne.. Tej nocy był już pewien, co tak naprawdę czuje.. Z każdą linijką, jego serce biło coraz szybciej, a krew krążąca w żyłach rozgrzewała najdalszy zakątek jego ciała i duszy.. Kochał, i wiedział, że jest kochany.. Dlatego pisał, opisywał to, co czuł, to, co chciał jej przekazać.. To, o czym miała się niedługo dowiedzieć...

- Więc chodzi o Orliego, tak? – zapytała Janet, a Justyna tylko kiwnęła głową..
- Sis, ja kompletnie nie wiem, co się dzieję.. Nie mam od niego żadnych wiadomości.. Nie odzywał się od 3 dni... nie przyszedł, nie dzwonił, nie napisał nawet żadnego cholernego sms’a – tu Justyna skuliła się jeszcze bardziej, a mała łza pojawiła się na jej policzku – Ja naprawdę boję się, że coś mu się stało..
- A dzwoniłaś na plan? Tam na pewno wiedzą, gdzie on się podziewa. – powiedziała Janet próbując pocieszyć siostrę
- Pewnie, że dzwoniłam... powiedzieli mi tylko, że Orli wziął sobie kilka dni wolnego, ale nikt z ekipy nie ma pojęcia, gdzie pojechał.. albo czy w ogóle gdzieś pojechał..
- Słonko, na pewno nic mu się nie stało.. Przecież to nie jest zwykły, nic nieznaczący facet.. Gdyby coś złego się wydarzyło możesz być pewna, że pisałyby o tym wszystkie gazety.. Widocznie wypadło mu coś bardzo ważnego i nie może się z Tobą skontaktować...
- Nie może... albo nie chce...
- Nie żartuj Justyś... Ten facet jest po uszy w Tobie zakochany.. Nawet nie wiesz jak on za Tobą szaleje – powiedziała Janet i przytuliła siostrę – nie możesz się tak zamartwiać. Jestem pewna, że najpóźniej za kilka dni wszystko będzie jasne.
- Taa... kilka dni... Jeszcze kilka takich nocy i nie zmieszczę się w żadne ze swoich spodni – odpowiedziała Mała i spojrzała na puste pudełko po lodach.
- Chodźmy już spać – zaproponowała Jan – Jutro pójdziemy na aerobik i będzie po kłopocie.
Justyna uśmiechnęła się. Wiedziała, że siostra zawsze znajdzie na wszystko radę. Dziewczyny wstały i poszły do swych sypialni, gdzie natychmiast zasnęły. Ta rozmowa pomogła im obu – Janet zapomniała o bólu głowy, zaś Małą, choć na chwile przestały nawiedzać pesymistyczne myśli. W domu Parkerów wreszcie zgasły ostatnie światła. Gdyby nie puste pudełko w koszu i dwa kubki na stole nikt nie zorientowałby się nawet, ile bólu i obawy przyniosła ze sobą ta noc.

„Często powiada się, że w chwili śmierci wszystko staję się jasne. Ensei Tankado wiedział już, że to prawda. Poczuł silny ból, przycisnął rękę do piersi i upadł. W tym momencie zrozumiał, jaki koszmarny popełnił błąd.
W jego polu widzenia pojawili się jacyś ludzie. Pochylili się nad nim i chcieli pomóc. Tankado nie pragnął już żadnej pomocy – było już za późno..
Drżąc z wysiłku, uniósł lewą rękę i wyprostował palce. Spójrzcie na moją dłoń! Ludzie wbili wzrok w jego rękę, ale Tankado wiedział, że nic nie rozumieli.
Na palcu Ensei lśnił złoty pierścionek Ostre promienie andaluzyjskiego słońca odbiły się od wygrawerowanych znaków...” – literki zaczęły się powoli rozmywać – „Ensei Tankado miał świadomość, że to ostatnie światło.. – powieki stawały się coraz cięższe.. – ..że to ostatnie światło – Mari musiała przeczytać jeszcze raz poprzednie zdanie - ..światło, jakie kiedykolwiek zobaczy..” – Dziewczyna zatrzasnęła książkę.. Wciągała ją jak cholera, ale po kilku godzinach czytania, oczy same wołały o odpoczynek. Powoli wstała z fotela i poszła do dużego pokoju.
- Słonko, a to Ty w domciu? – zapytała zdziwiona Sylvi
- No pewnie, a gdzie miałabym być? – odpowiedziała Mari
- Nie no.. po prostu tak cisza w domu, to stwierdziłam, ze na pewno Ciebie nie ma... A poza tym to nie macie dzisiaj próby? – ciągnęła dalej siostra – Jak wracałam do domu to wydawało mi się, że chłopaki z Hakai szli w kierunku waszego „garażu”... Ale pewnie mi się tylko wydawało..
- Tylko by spróbowali zrobić próbę beze mnie – powiedziała stanowczo Karola, chociaż nie do końca była pewna tego, co mówi.. – „Przecież nie mogliby tego zrobić...” – pomyślała.. – „ Nie.. to na pewno jakaś pomyłka...”

Tymczasem gdzieś w okolicach Sunrise Avenue słychać było kolejne dźwięki roztaczające się po całej dzielnicy... Próba.. tak.. zespół, taki jak Hakai musiał często ćwiczyć, jeżeli w najbliższym czasie chciał podbić amerykański rynek.. Tylko dlaczego nie było tam młodej, figlarnej dziewczyny zwykle dodającej ich muzyce trochę „elektryczności”? To wiedział już tylko Scott... Ani słowem nie wyjaśnił reszcie chłopakom, dlaczego miejsce Mari zajął dziś wysoki, przystojny Harry..

- Witam Was moje kochane myszki – rzuciła Doti wpadając bez pukania do biura Maji – Mati miałam nadzieję, że też Cię tu zastanę. – Dziewczyna wiedziała, że jej koleżanki spędzają teraz wiele czasu razem.. W końcu wspólna wystawa zbliżała się wielkimi krokami. – Mimo tego, iż wiem, ile macie roboty, postanowiłam wyciągnąć Was na małe zakupy. Tylko żadnych sprzeciwów – dorzuciła szybko, zanim dziewczyny zdążyły coś powiedzieć. – Wiecie, który dzisiaj jest?! – Maja i Mati spojrzały na siebie.. Przez ostatnie wydarzenia nie były zbyt zorientowane w kalendarzu.. Dla nich była teraz ważna tylko jedna data... a dokładnie dwa dni na początku marca. - Jejq.. zachowujecie się jakbyście spadły s choinki! – warknęła Dorotka – Dzisiaj jest 13 lutego!!! Co oznacza, że jutro są..
- Walentynki!! – dopowiedziała zaskoczona Maja, której kompletnie wyleciało to z głowy. – Kurcze, co my tu jeszcze robimy!! Przecież muszę cos kupić dla swojego Misia..
- To miłych zakupów Wam życzę – powiedziała cichutko Mati, podczas gdy dziewczyny zbierały się do wyjścia – Ja... Chyba nie jestem najlepszą partnerką na tego typu wypady..
- Ty nawet tak nie żartuj – powiedziała głośno Doti – Jeżeli myślisz, że wymigasz się w tym roku przed kupnem prezentu dla mnie, to grubo się mylisz.. Kochanie, nie możesz mi tego zrobić.. – dorzuciła dziewczyna udając zalotny, męski głos i jednocześnie obejmując swym barczystym ramieniem Mati.
- Tobie to już naprawdę odbiło.. – powiedziała Marta wydobywając się z uścisku swej przyjaciółki.
- Może i odbiło... ale co tam.. przynajmniej znowu się uśmiechnęłaś – zauważyła dumna z siebie Dorotka – Więc, co my tu jeszcze robimy?!? Sprzedawcy cieszcie się!! Zarobicie dzisiaj sporo kasy!!
- Chyba drżyjcie.. – dopowiedziała cicho Maja, tak że słyszała ją tylko Mati – najbardziej niezdecydowana klientka na świecie doprowadzi Was dzisiaj do szaleństwa – dziewczyny zachichotały, a Dorotka niczego nieświadoma pierwsza wyszła z biura.

Donośny dzwonek do drzwi obudził Małą. – „Kto śmie budzić mnie tak wcześniej?!” – warknęła do siebie po czym spojrzała na zegarek.. Za 5 minut miało wybić południe.. – „Te nocne posiadówki wcale dobrze na mnie nie wpływają” – powiedziała i powoli zwlekła się z łóżka. Dźwięk dzwonka rozbrzmiał w jej uszach po raz kolejny.. Wiedziała, że o tej porze jest w domu sama i nikt nie wpuści za nią gościa..
- Momencik – krzyknęła w kierunku drzwi, po czym szybko narzuciła na siebie swój niebieski, frotowy szlafroczek w chmurki. Już miała otworzyć natrętnemu nieznajomemu, kiedy zobaczyła się w lustrze.. Jej włosy wskazywały w tym momencie chyba wszystkie możliwe kierunki świata.. – Jeju.. przecież ten ktoś ucieknie, jak mnie tylko zobaczy – pisnęła i szybko sięgnęła po szczotkę. Dwa szybkie ruchy ręki i wyglądała już zdecydowanie lepiej.. Teraz była już gotowa, żeby stawić czoła przybyszowi..
- Russel?! – powiedziała ze zdziwienie, kiedy jej oczom ukazał się najnowszy facet jej siostry. – Ale.. Janet niestety nie ma.. – dziewczyna ponownie przyklepała sobie włosy, czując, że jakiś niesforny kosmyk wyczynia różne dziwne akrobacje na środku je głowy.
- Wiem.. i właśnie dlatego tu jestem – rzucił szarmanckim głosem stojący przed Justyną przystojniak – Chciałbym z Tobą pogadać.. Mogę wejść? – spytał, a Mała skapnęła się, że cały czas trzyma gościa przed drzwiami.
- Tak oczywiście.. Może kawy? Herbaty? – zaproponowała chcąc zrehabilitować swoje wcześniejsze zachowanie.
- Nie dzięki.. A w ogóle to słodki szlafroczek.. Janet też taki ma?
- Hmm.. może kiedyś sam się przekonasz – odpowiedziała Justyś i oboje uśmiechnęli się do siebie. – A więc, jaka pilna sprawa sprowadza Cię do mnie w środku...yy... – Mała spojrzała przez okno – tego cudownego dnia??
- Mam do Ciebie wielką prośbę – zaczął tajemniczo Russel – musisz mi jednak przyrzec, że to będzie nasza mała tajemnica...

Doti zdezorientowana wychodziła z kolejnego sklepu z bielizną... – Ja naprawdę nie mam pojęcia, co mam mu kupić.. – jęknęła zawiedziona.
- Jak dla mnie, te czerwoniutkie stringi były słodziutkie – powiedziała Mati
- Te skórzane bokserki też były całkiem, całkiem – dorzuciła Maja uśmiechając się pod nosem..
- Ale on by mnie przecież zabił, jakbym kazała mu coś takiego nosić.. Tu paseczek, tu wstążeczka, tu jeszcze jakieś perełki... przecież to na pewno by go „gdzieś” upijało!! – zaczęła poważnie Dorotka, na co dziewczyny wybuchły niepohamowanym śmiechem.
- Dziewczyno, nie bierz tego tak poważnie.. na pewno zaraz coś znajdziemy. – powiedziała Maja.
- Hmm dajcie mi 15 minut, a ja znajdę coś odpowiedniego – zaproponowała Mati – niedługo się tu spotkamy, ok.?
- Normalnie ratujesz mi życie – krzyknęła Dorotka, kiedy jej koleżanka znikała za zakrętem.
- Wreszcie sama... – powiedziała Marta, która powoli miała dosyć towarzystwa koleżanki.. – Ci zakochani są czasami nie do zniesienia. – uśmiechnęła się do siebie, a przechodzący obok ludzie dziwnie patrzyli na gadającą w powietrze dziewczynę.
- Chyba brakuje Ci towarzystwa? – usłyszała za sobą znajomy głos – Nie musisz mówić do siebie.. na pewno jest wiele ludzi, którzy z ogromną ochotą posłuchali by Twojego ślicznego głosu. Ja też do nich należę.. – powiedziała postać stojąca za nią..
Mati aż zadrżała. Nie miała pojęcia, dlaczego ten facet wzbudzał w niej ostatnio takie emocje. Powoli odwróciła się, chociaż wiedziała, kogo ujrzy przed sobą. Dr Kovac ukazał się jej w całej okazałości <bez skojarzeń proszę >
- A więc co taka piękna dziewczyna jak Ty robi sama w takim wielkim sklepie? – zapytał, a jego głos w połączeniu z wizją doprowadził Mati prawie do omdlenia..
- Ja.. yy..- dziewczyna wyraźnie nie mogła sklecić porządnego zdania..
- Może masz ochotę na kawę? – zaproponował doktorek.
- Bardzo chętnie – wydukała dziewczyna.. Na żadną dłuższą wypowiedź nie było jej teraz stać.. Potajemnie złapała tylko komórkę i napisała „Przepraszam, ale nie czekajcie”, zaś za chwilkę na ekranie jej telefonu pokazał się komunikat: „ostarczono Maja”..

Justyś siedziała przed kompem, kiedy zadzwoniła jej komórka. Pochłonięta pracą dziewczyna nie odrywając oczy od ekranu lewą ręką wymacała na blacie swój telefon i przyłożyła do ucha.
- Justyna Parker, słucham – powiedziała asekuracyjnie, w razie gdyby kroiła się jakaś służbowa rozmowa.
- Cześć Słoneczko – Mała aż znieruchomiała. To zdecydowanie nie była służbowa rozmowa.. – Promyczku, jesteś tam? – mówił spokojnie Orli nie widząc jakiej reakcji dziewczyny może się spodziewać.
- Cześć – tylko na tyle było teraz stać młodą Parkerównę. Z jednej strony strasznie cieszyła się z głosu jej ukochanego.. Z drugiej jednak miała ochotę zrobić mu niesamowitą awanturę..
- Co u Ciebie? – Orli wyraźnie nie wiedział jak zacząć
- Co u mnie?! – Mała powoli zaczęła tracić panowanie – Nie odzywasz się od kilku dni, nie piszesz, nie odbierasz telefonu. Nie mam pojęcia, gdzie się podziewasz, co się z Tobą w ogóle dzieje. Przynajmniej raz na pół godziny zastanawiam się, czy nie leżysz gdzieś w rowie z rozwaloną głową. A Ty dzwonisz jakby nigdy nic i pytasz się, CO U MNIE?!? – dziewczyna rozpłakała się przy słuchawce.
- Kochanie..
- Nie masz nawet pojęcia, jak ja się o Ciebie martwiłam!! – Justyś nie dała chłopakowi powiedzieć ani słowa – Nie masz najmniejszego pojęcia.. – To już był prawdziwy potok łez.. – Nie możesz tak robić. Rozumiesz?!? Nie masz prawa!! – Mała nie wiedziała już, co ma mówić. – Kocham Cię – dorzuciła tylko i z trudem nacisnęła czerwoną słuchawkę.. Po raz pierwszy w trakcie trwania ich związku dziewczyna w taki sposób przerwała ich rozmowę. Zwykle mogła żegnać się z Orlim dłużej niż tak naprawdę gadali..
Justyś siedziała w niesamowitej ciszy raptem przez kilkadziesiąt sekund – teraz wydawało się to dla niej jednak wiecznością.. Targały ją niesamowicie skrajne uczucia. Sama nie wiedziała, co powinna zrobić. Odpowiedź przyszła sama. Telefon zadzwonił po raz kolejny..



14 lutego – Walentynki

Sylvi od samego rana krzątała się po kuchni. Teraz wiedziała już, jak multum czerwonych serduszek będących dosłownie wszędzie, może wkurzać osoby samotne. – „A zawsze wydawało mi się to takie słodkie” – powiedziała do siebie z niedowierzaniem kręcąc główką. Jej jakże pasjonujące przemyślenia przerwało pukanie do drzwi.
- Bren, możesz otworzyć?! – krzyknęła w kierunku schodów
- Ale ja mam na sobie tylko ręcznik – odpowiedział jej braciszek, który właśnie wyszedł z łazienki.
- Nie krępuj się. To pewnie tylko Justyś. Na pewno się ucieszy, jak Cię w takim stanie zobaczy.
- Hmm.. a jak mnie ugryzie?! – zapytał udając powagę w głosie Brendan
- A Ty się dobrze czujesz?!? Nie marudź i otwieraj już te drzwi, bo moje biedactwo zamarznie na tym mrozie.. – powiedziała stanowczo Sylvi.
Pan Fehr chyba skapitulował, gdyż wolnym krokiem, tak, aby jego ręczniczek nie zsunął się i nie ukazał najbardziej pożądanej przez kobiety części ciała <czyt. pośladków > podążył w kierunku drzwi.
- Hmm gdybym wiedziała, że o tej porze tak tu się otwiera drzwi, to wpadałabym tu znacznie częściej – nie omieszkała zauważyć Justyna – Śliczny ręczniczek – dorzuciła zdejmując swoje ładnie wypastowane glany i od razu podążyła w kierunku przyjaciółki.
- Hej kochanie, to co dzisiejsze święto spędzamy razem, tak? – zapytała Sylvi, a Justyna przytaknęła nieznacznie główką.
- Jakie święto? To dzisiaj jest jakaś okazja? – zapytał zdezorientowany Bren nadal stojąc prawie w negliżu, co kompletnie rozpraszało Małą..
- No.. Walentynki!! Nie mów tylko, że zapomniałeś?!? – Sylwia wiedziała, że ma brata idiotę, ale żeby aż takiego?!?
- Yyyy – Brendan wydał z siebie tylko dziwny jęk..
- Ty nam tu nie udawaj człowieka pierwotnego... – zaczęła Justyna – hmm... chociaż w tym wdzianku jest Ci całkiem do twarzy, – nie mogła się powstrzymać od stwierdzeniem tego faktu – tylko leć do sklepu kupić coś ładnego Majandrze
- I nie zapomnij o kwiatkach!! Dziewczyny to uwielbiają – dorzuciła jeszcze Sylvi patrząc jak jej niezdarny braciszek biegnie w kierunku swego pokoju – Róże... tak róże będą najlepsze..

Tymczasem Janet siedziała w kawiarni czekając na Russela. – „Ten facet znowu się spóźnia” – pomyślała – A ja specjalnie wyrwałam się wcześniej z pracy... Żeby tylko miał jakieś porządne wytłumaczenie.” Dopijając ostatni łyk kawy poczuła, jak ktoś delikatnie zakrywa jej oczy rękoma.
- Przepraszam za spóźnienie.. – powiedział jej chłopak. Nawet nie musiał się tłumaczyć – wszystko było mu już wybaczone. – A teraz wstań powoli... Tylko nie podglądaj.. Mam dla Ciebie niespodziankę.
Russel wyprowadził Jan z kawiarni i poprowadził na podjazd. Gdy tylko zdjął ręce z jej głowy, oczom dziewczyny ukazał się przepiękny srebrny metalic range rover, na którego przednim siedzeniu leżał bukiet ślicznych białych lilii.
- Mamy go na cały weekend – powiedział chłopak i uśmiechnął się tajemniczo – Zabieram Cię w podróż w nieznane.
Janet rzuciła mu się na szyję. Zawsze marzyła, żeby choć przez chwilkę poprowadzić taki samochód.
- To kiedy wyjeżdżamy? – zapytała nadal nie mogąc uwierzyć w to, jakie cudo przed nią stoi.
- Teraz, królewno – odpowiedział Russel
- Jesteś cudowny!! – jęknęła Jan i dała mu całuśnego buziaka. - Wstąpimy tylko na moment do mnie – wezmę parę ciuchów.
- To nie jest konieczne – rzucił Russel i wskazał na torbę leżącą na tylnim siedzeniu.
- Ale.. – zaczęła zdziwiona Parkerówna
- Twoja siostra to naprawdę fajna i pomocna dziewczyna – powiedział i objął Jan ramieniem – Ma się rozumieć, że Ty prowadzisz??
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.. Jego ukochana już zapinała się pasami na miejscu kierowcy

- Więc jest u matki w Anglii, tak? – zapytała zdziwiona Sylvi – I nie wróci prędko?
- Dokładnie.. Trudno w to uwierzyć, nie? – powiedziała Mała
- Wiesz... choroby serca mogą być naprawdę niespodziewane – dorzuciła Mari, która razem z dziewczynami piekła ciasto. – Kiedy jego matka miała atak?
- Z tego co mówił.. to chyba jakieś pięć dni temu – Justyś nie do końca była pewna – Wiecie.. byłam troszkę zdezorientowana, jak zaczął mi to wszystko tłumaczyć..
- Pewnie chłopak jest roztrzęsiony? – dalej ciągnęła rozmowę Sylvi
- Nawet nie wiedziałam, jak bardzo związany jest ze swoją mamą.. A ja tak na niego nakrzyczałam.. – Mała miała pewne wyrzuty sumienia, po tym jak potraktowała wczoraj Orliego.
- Słońce.. przecież to nie Twoja wina – pocieszała koleżankę Mari – Przecież mógł dać Ci znać wcześniej.. Przeprosił chociaż?
- No... przepraszał mnie chyba przez dobre 10 minut – powiedziała Justyna i lekko uśmiechnęła się na wspomnienie tych słodkich przeprosin.
- A to mówił, kiedy wróci? – Sylvi była wyraźnie ciekawa losów rodu Blooma.
- Najwcześniej w przyszłym tygodniu, jak jego mama wyjdzie ze szpitala – odpowiedziała Parkerówna – Powiedziałam mu, żeby został z nią tak długo, jak oboje będą tego potrzebować..
- Dobrze zrobiłaś.. Chociaż to na pewno nie było dla Ciebie łatwe.. Samotne Walentynki to nieciekawa sprawa – zauważyła Mari, a Justyś wiedziała, że jej koleżanka ma całkowitą rację. Tak bardzo cieszyła się, że tych Walentynek nie spędzi sama przed telewizorem.. A jednak los chciał inaczej..
- Ale nie martw się – dorzuciła Sylvi uśmiechając się od ucha do ucha – Jak wróci, na pewno Ci to wynagrodzi.
Ciasto wylądowało już w piekarniku, kiedy po raz kolejny tego dnia ktoś stanął na progu domu państwa Fehr. Delikatne pukanie zostałoby omal nie usłyszane, gdyby nie „wielkie” wszystko słyszące uszy Mari.
- Ja otworzę – krzyknęła dziewczyna i rzuciła się w kierunku drzwi mając nadzieje na rychłe spotkanie ze Scottem, lecz jej oczom ukazał się zupełnie ktoś inny. Karola nie była jednak bardzo zawiedziona. Ta inna osoba mogła uszczęśliwić, i na pewno w bardzo bliskiej przyszłości uszczęśliwi jej przyjaciółkę. Na progu drzwi, w promieniach zimowego słoneczka stał podmiot ich wcześniejszych rozmów. Orli widocznie dał rade, choć na trochę wyrwać się z zaduchu szpitalnych korytarzy..

- Słońce, przesyłka dla Ciebie!! – krzyknęła z przedpokoju Mari – Ciacho z samej Anglii.
Justyś wyjrzała zza ściany kuchni, po czym pędem rzuciła się w kierunku drzwi.
- Co Ty tutaj robisz?! – zapytała z niedowierzaniem, rzucając się chłopakowi na szyję. – Powinieneś być przecież w Anglii! – powiedziała, nie kryjąc jednak radości.
- Promyczku, dzisiaj są Walentynki.. Jedynym miejscem, w którym powinienem być jest miejsce, gdzie jesteś Ty – odpowiedział Orli i delikatnie pocałował dziewczynę.
- Możesz więcej!! <nie ma to jak wpływ reklam na ludzi normalnego pokroju > - rzuciła Justyna i obdarowała chłopaka namiętnym pocałunkiem. Żadne z nich nie zwracało uwagi na fakt, że oboje już cali pokryci byli w mące użytej wcześniej do wypieku ciasta.. – Poczekaj chwilkę.
- Sylvi.. mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli.. – zaczęła Parkerówna
- Kochana, co Ty tu jeszcze robisz?! Spadaj ze swoim Romeo i bawcie się dobrze – powiedziała szybko Sylwia – I nie przejmuj się mną. Dam sobie jakoś radę – dorzuciła jeszcze, chociaż wiedziała, że Justyna nie będzie tego dnia zbytnio zaprzątać sobie głowy swoja przyjaciółką. Wraz ze swym facetem miała w końcu dużo do odrobienia..

Range rover model java black pearl miał napęd na cztery koła, standardowy mechanizm przekładni, odporne na wstrząsy i uderzenia lampy z polipropylenu oraz solidne osłony tylnych świateł. Zakochani nie wiedzieli jeszcze gdzie jadą. Ale to wcale ich nie obchodziło. Najważnejsze było to, że mają siebie tak blisko i że nikt nie zabierze im tych spędzonych razem chwil.Podróż w nieznane to to, co ich teraz czekało. Janet była rad, że to właśnie ona siedzi na miejscu kierowcy. Russel zaś z każdym kilometrem coraz bardziej żałował, że dał prowadzić to cudo właśnie swej dziewczynie.. – „Czego nie robi się dla miłości?” – pomyślał.... tak... miłości.. dawno już nie czuł tego uczucia, ale teraz wiedział, że to właśnie miłość zadomowiła się w jego sercu.. i miał dziwne przeczucie, że tym razem zostanie tam na bardzo długo..

Mati szczęśliwa siedziała w kinie czując koło siebie charakterystyczny zapach wody kolońskiej Kovaca. To wszystko potoczyło się tak szybko.. może za szybko?? Ale przecież nie robili nic złego.. I chociaż dziewczyna czuła się jak nastolatka, która zerwała się ze szkoły ze swoim pierwszym chłopakiem, nie żałowała żadnej decyzji podjętej od wczorajszego spotkania w centrum handlowym. Aromatyczna kawa, rozmowa, która praktycznie nie miała końca oraz delikatne muśnięcie wargami jej policzka na pożegnanie... No i zapowiedź kolejnej randki.. Bo chyba tak można było nazwać ich dzisiejsze spotkanie.. Marta była naprawdę szczęśliwa. Po rozstaniu z Heathem i burzliwym związku z Johnem bała się, że straciła zaufanie do mężczyzn. Ale przy tym mężczyźnie czuła się naprawdę wyjątkowo... wyjątkowo, a co najważniejsze bezpiecznie.. Nie obchodził jej dzisiaj film, na który poszli, to, kto w nim gra, czy jak się zakończy.. Ważna była tylko jedna rzecz... ON.
Kovac z lekkim wahaniem położył swą rękę na ramieniu dziewczyny, która zdecydowanie nie miała zamiaru protestować. Wręcz przeciwnie, delikatnie położyła swą głowę na piersi doktora i wtuliła się w jego ciało czując szybsze bicie jego serca..

Justyś siedziała na miejscu pasażera i wpatrywała się w swojego chłopaka. Nie widziała go jedynie przez 5 dni, a to wydawało się być dla niej taak długo. Dziewczyna wiedziała, że chłopak myślami na pewno jest przy swojej matce, jednak strasznie cieszyła się, że wreszcie mogła się do niego przytulić.
- Więc zdradzisz mi wreszcie, gdzie mnie zabierasz? – zapytała przysuwając swe usta do jego ucha, po czym cmoknęła go w policzek
- Zaraz się dowiesz... Chyba, że zrobisz tak jeszcze kilka razy, to pewnie prędzej czy później wylądujemy w rowie.. albo krzakach.. – powiedział Orli, którego już sama obecność dziewczyny bardzo rozpraszała, a co dopiero jej pocałunki..
- Obiecuję, że już nie będę.. Chociaż nie powiem, żeby łatwo mi się było powstrzymać – Justyś flirtowała z Orlim na maksa – To.. daleko jeszcze??
- Już prawie jesteśmy... Hmm najlepiej by było jakbyś zamknęła teraz oczy – zaproponował chłopak, a dziewczyna, choć niezbyt chętnie, zrobiła to natychmiast – Poczekaj jeszcze troszkę.
Orli zjechał z głównej drogi wjeżdżając w polną ścieżkę prowadzącą do wielkiego, ogrodzonego terenu. Kiedy zaparkował pod główną bramą, wysiadł i chwytając dziewczynę za rękę wyprowadził ją z samochodu. Następnie poprowadził Mała jeszcze przez parę kroków i stanął za nią obejmując ją w pasie.
- Możesz już otworzyć swe cudne oczęta – powiedział całując ją w główkę.
Justyna nagle zamarła. Jej oczy znieruchomiały. Jak zaczarowana, z otwartymi ustami wpatrywała się w jeden punkt na niebie. Niczym na filmie puszczonym w zwolnionym tempie odwróciła się do chłopaka i spojrzała mu prosto w oczy.
- Czy to znaczy, że będziemy dzisiaj...? – zapytała nie mogąc skończyć zdania.
- Jeżeli tylko zechcesz księżniczko – odpowiedział Orli – Instruktor już na nas czeka.
- Wiesz, że zawsze o tym marzyłam?!?
- Wiem, dlatego tu dzisiaj jesteśmy... Może to nie jest normalny prezent walentynkowy, ale... – chłopak nie dokończył, gdyż Justyś zamknęła mu usta pocałunkiem
- Jesteś niesamowity, wiesz? – wyszeptała – I mam ogromne szczęście, że mam Cię obok siebie. A teraz choć szybciutko, bo nie mogę się już doczekać. – dorzuciła i złapała go za rękę.
Razem, jak na zakochanych przystało poszli w kierunku ośrodka, gdzie miał czekać na nich instruktor. Tylko 20 minut nauki dzieliło Justynę od kilku chwil totalnej wolności. Bo jak inaczej można się czuć na wysokości 5000 m nad ziemią spadając w dół i będąc ograniczonym tylko przez kawałek materiału zwany spadachronem. Mała nadal nie mogła w to uwierzyć. Facet, który był przy niej właśnie spełniał jej marzenie. Rzecz, o której śniła od zarania dziejów..

Mari zniecierpliwiona siedziała na fotelu.
- Gdzie on jest?! – zapytała siostrę, chociaż wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi na to pytanie
- Nie przejmuj się tak!! Zaraz przyjdzie. Na pewno zatrzymało go coś ważnego. – odpowiedziała dyplomatycznie Sylvi.
- Kochanie, a Ty na pewno poradzisz sobie tu sama? – Karola nadal martwiła się o siostrzyczkę.
- Spoko, nie mam przecież 5 lat. I nie pierwszy i ostatni raz zostaje sama w domu. – Sylwia uśmiechnęła się, chociaż wiedziała, że tego dnia faktycznie wolałaby się gdzieś wyrwać.. Ale cóż.. to był jej wybór.. a teraz było chyba jeszcze za wcześniej na jakieś polowania.. Jej przemyślenia przerwał pisk opon przed domem.
- Tym razem to na pewno Scott. A jak nie.. to chyba go zabije – rzuciła Mari i prawie wywaliła się biegnąc do drzwi. Tym razem się nie myliła. W progu z pięknym bukietem białych róż stał jej chłopak
- Hej myszko – powiedział i delikatnie cmoknął dziewczynę w policzek – Mam nadzieję, że już gotowa. Dziewczyna w odpowiedzi wzięła jedynie kurtkę z wieszaka i pożegnała się z siostrą. Nie minęła nawet minuta, a Karolcia szczęśliwa siedziała w samochodzie Scotta, który jechał w nieznanym jej kierunku.

Tymczasem Michael i Milo postanowili zacząć ten wieczór we czwórkę. Zabrali dziewczyny na jakąś komedię romantyczną, chociaż sami zwykle nie przepadali za tego typu filmami. Ale cóż.. nie ich wina, że dziewczyny uwielbiają tego typu romanse.. a dzisiaj to one były przecież najważniejsze.
- Wiedziałam, że się spóźnimy – strofowała Milo Dorotka, kiedy zasiadali w przewidzianym dla nich rzędzie. Film zaczął się jakieś 3 minutki temu.
- Przez Was nie będę wiedzieć o co chodzi.. – powiedziała smutno Maja
- No ale czemu się tu dziwić. Przecież te osły uparły się, że chcą ten popcorn, mimo tej długiej kolejki. – Doti spojrzała na swojego faceta i prawie zabiła go swoim wzrokiem
- Chłopie.. ja to nie wiem, za co my je tak kochamy – rzucił Michael, za co dostał z łokcia w żebro..
- Chyba właśnie za to – odpowiedział Milo i zaczął głośnie się śmiać
- Przestań!! Ludzie się na Ciebie patrzą – powiedziała szeptem, ale bardzo doraźnie Doti – Siadaj i nie ruszaj już tą swoją parszywą szczęką.
- Ta parszywa szczęka zaraz Cię pocałuję – Milo pochylił się nad dziewczyną i cmoknął ją w usta.
- Bez żadnych orgii, proszę – dorzuciła tylko Maja, po czym wszyscy postanowili skupić się na filmie.
Gdzieś w pobliżu, kilka rzędów w przodzie, mała postać wtuliła się mocniej w ramiona swego faceta. Mati nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała, żeby jej znajomi zobaczyli ją w towarzystwie Kovaca... Przynajmniej jeszcze nie teraz...

Scott zaprowadził Mari do stolika i jak na dżentelmena przystało odsunął jej purpurowe krzesło.
- Myszko, wybaczysz mi na moment? – zapytał – Mam pewną sprawę do szefa kuchni.
- Tylko wracaj szybko – powiedziała dziewczyna, nie chcąc ani na chwilkę rozstawać się ze swoim ukochanym... szczególnie na dłuższą chwilkę
Scott zniknął w jednych z tylnich drzwi pozostawiając Mari w miejscu, gdzie była po raz pierwszy. Czuła się troszkę niepewnie i samotnie. Szczerzę mówiąc miała nadzieję, że chłopak zawiezie ją w jakieś pamiętne dla nich miejsce.. a tu jeszcze zdecydowanie nigdy jej nie było. Minęło jakieś 5 minut, kiedy dziewczyna zaczęła powoli martwić się o Scotta. Gdy postanowiła już wstać i pójść w kierunku tamtych drzwi, w całej restauracji zgasło światło. Mari zamarła. Przez moment nie wiedziała, co się dzieje, aż nagle usłyszała pewien dźwięk.. później kolejny i jeszcze jeden. Jednego była już pewna – gitara elektryczna, ale skąd?? Odwróciła się, w restauracji panował półmrok.. gdzieś z zakamarków wydobywało się jasne światło reflektorów wskazujące na jedno miejsce.... Scena... Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć?!? Kolejne dźwięki wydobyły się z głośników stojących za nią, gdy na scenie zauważyła zarysy chłopaka, którego znała tak dobrze... – „Przecież to Scott” – pomyślała, a jej serce zaczęło bić szybciej. Smuga jaśniejszego światła padła w tamtym kierunku ukazując jeż cały zespół Hakai. Scott powoli poprawił swój mikrofon i spojrzał na dziewczynę.
- Myszko.. Kocham Cię – powiedział, a chłopaki obok zaczęli robić to, co do nich należy.. Z głośników popłynęła śliczna, niepowtarzalna muzyka, zaś wokalista grupy o przepięknych migdałowych oczach zaczął śpiewać swą specjalną piosenkę:

“Sitting solemnly at home
Beside a silent telephone
A vacant heart, a world come and gone
So hold me in and I could see
A cold romantic one-way street
An empty bed of used up promises
And then you came to me
With conscious hands and steady feet
You lean in toward me, I can't breathe
Our lips move closer and boy, well here goes nothing
(Chorus)
But this is not a love song
It couldn't be that I could fall for you so soon,
My rose that blooms in autumn,
So go on,
Break me, take me
To the place I'd want to be
And we can just pretend it wasn't all a dream
All a dream...
At times it comes and goes again
An empire founded on a whim
And is it less important if we were young
In years will I look back and miss
The way that we made all of this
A sanctuary I would never trade for anything
And there you were again
To show me just how I fit in
This incandescent second skin
You've wrapped around me, time and time again
And so it goes
(Chorus)
There's lifetimes inside of your eyes
It's been a long while since I woke up alive
And hell, I know there's times when troubles don't die
But I can try
And could we try
(Chorus)
Come so close to me that I can feel you thinking...”

Mari siedziała jak zaczarowana na swoim purpurowym krzesełku. Nigdy w życiu nie czuła się jeszcze tak wyróżniona... tak kochana... Nie wiedziała, co ma zrobić, powiedzieć. Tylko jedna rzecz była dla niej jasna: Mężczyzna, który stał teraz przed nią był tym jedynym i choć nie znała go długo, bez wątpienia była w nim zakochana po uszy..

Milo z Dorotką oraz Michael z Mają wyszli z kina w bardzo rozbawionych humorach. Nie był to jednak koniec dzisiejszego dnia.
- To ja zabieram teraz Doti na kolacje... do siebie – powiedział Milo przytulając mocno swą dziewczynę – Ja gotuję.
Maja z przerażeniem rzuciła się na swą koleżankę.
- Słonko, co robisz? – zapytał Michael
- Jak to co!! – ciągnęła poważnie Maja – Przecież, jeżeli ona zamierza zjeść to, co on ugotował, to to jest właśnie nasze ostatnie spotkanie!!! Kochanie – zwróciła się do Dorotki – To był dla mnie zaszczyt poznać Ciebie.. Nigdy o Tobie nie zapomnę – dziewczyna przytuliła przyjaciółkę i udała wybuch histerycznego płaczu.. Trzeba przyznać, że szło jej to całkiem dobrze..
Milo spojrzał na scenę, która rozgrywała się przed jego oczyma i nie wiedział nawet, co ma zrobić..
- Czy mi się wydaję, czy Ty się ze mnie nabijasz? – spytał nie przestającą płakać Maję
- Jak dla mnie chłopie, to Ci się wydaję – Michael miał niezły ubaw ze swego kolegi.
- Dorotko!! Idziemy – powiedział poważnie Milo.. Widać jednak było, że sam nie mógł powstrzymać śmiechu
- To smacznego – rzuciła odchodzącej parze Maja, a ogromny uśmiech pojawił się na jej twarzy – A my?? Co robimy?? Tylko Ty nie gotujesz...
- Mam dla Ciebie inna propozycje.. – powiedział tajemniczo Michael – Chodź.. to zaraz za rogiem..
Chłopak wprowadził swą dziewczynę do ciemnego budynku.. Żadnego światła.. Nic.. Tylko lekki chłód sprawiający, że dziewczynie przeszły po plecach ciarki...
- Nie bój się – rzucił Michael – ze mną nic, a nic Ci nie grozi.. Tego możesz być pewna – Chłopak cały czas mocno ją trzymał. – Wesołych Walentynek!! – szepnął jej do ucha, kiedy wszystkie światła nagle się zapaliły.
Maja oniemiała z wrażenia.. Stała przed ogromną halą, w której często już bywała... na meczach hokeja..
- Tam są łyżwy – powiedział chłopak i wskazał na trybuny – Jesteśmy tu dzisiaj całkowicie sami.. – dorzucił i uwodzicielsko spojrzał na swą dziewczynę..
- Ale...
- Kotku.. Zawsze uwielbiałaś jeździć na łyżwach, więc pomyślałem, że to będzie dobry pomysł.. ale oczywiście jeśli nie chcesz, możemy iść gdzie indziej.. – Michael nie do końca wiedział, co myśli teraz jego dziewczyna.. Miała jakiś dziwny wyraz twarzy..
- Ale.. to jest cudowne!! – Maja mocno objęła chłopaka – I na pewno nie mam zamiaru się stąd ruszać... Przynajmniej na razie..
Michael trafił w dziesiątkę. Wiedział, że ta dziewczyna za nim szaleje.. Tak, jak on za nią..

Księżyc świecił już wysoko na niebie, a gwiazdy tak jak zwykle układała się w zabawne konstelację, kiedy wskazówka dochodziła do godziny 24.. Walentynki powoli dobiegały końca.. Jednak miłość jaka zrodziła się i rozwinęła tego dnia na pewno nie miała szybko się zakończyć.. To był wyjątkowy dzień dla każdego z bohaterów.., dzień, który niezależnie od wszystkiego na zawsze pozostanie w ich pamięci..


by Mari
Mari
PostWysłany: Pią 23:55, 17 Cze 2005    Temat postu:

Ogromne zaspy puszystego śniegu leżały przed domem, kiedy Sylvi wyjrzała przez okno. Było coś koło 11. Dziewczyna dopiero, co wstała. Ostatnio tak wiele działo się w jej życiu... Nie mogła uwierzyć, że gdyby jakiś czas temu podjęła inną decyzję, prawdopodobnie modliłaby się teraz w Kościele, albo opiekowała biednymi dziećmi jako siostra Julia. Niewiele z tamtych osób znałoby jej prawdziwe imię.. Sylvi odeszła od okna i uśmiechnęła się do siebie. Wiedziała, że dobrze postąpiła i ani przez moment tego nie żałowała...

Słońce wznosiło się coraz wyżej, kiedy Justyna wzięła się za przygotowanie przepysznych tostów. Zapach porannej, a może lepiej mówiąc przedpołudniowej kawy niosący się po całym domu wreszcie zwlókł jej siostrę z łóżka.
- Kanapeczke?!? – zapytała Mała zdradzając od razu swój nieprzeciętnie dobry humor.
- A Tobie coś się stało?! Gorączka czy cos?! – odpowiedziała Janet, którą pytanie siostry „troszkę” zdziwiło.
- Nie, dlaczego?
- Hmmm, Ty..... Kanapki.... Dla mnie?!?! Nieee coś mi tu zdecydowanie nie pasuje... Wiem!! Chcesz cos ode mnie pożyczyć – spytała Jan drapiąc się po brodzie.
- Okropna jesteś! Ja tu do Ciebie z sercem na dłoni, a Ty tu tak brutalnie.. Czy ja od razu musze coś chcieć? – ciągnęła Justyś
Starsza Parkerówna nie odpowiedziała na to pytanie. Uznała je za... hmm... retoryczne. Usiadła na taboreciku i siedziała już cicho. Wiedziała, że jeszcze jedno słowo i może pożegnać się z chrupiącymi tostami i jakże aromatyczna kawą.

W przeciwieństwie do swych leniwych koleżanek, Mati od świtu krzątała się po swoim biurze. Ostatnio nie działo się zbyt dobrze w jej życiu osobistym. Z Heathem okazało się, że to jednak nie to. O Johnie wolała nawet nie myśleć. Dziewczyna rzuciła się więc w wir pracy, pragnąc jak najmniej myśleć o jej samotnym sercu. Sercu, tak bardzo czekającym na tego jedynego...

Tymczasem Maja stojąc w korku gdzieś w centrum miasta czuła, że zaraz wyjdzie z siebie. – Jeszcze trochę i spóźnie się na spotkanie – mówiła, a raczej warczała mocno zaciskając zęby. To było dla nie bardzo ważne. Dawno nie była tak bliska spełnienia jednego ze swych zawodowych marzeń. Wspólna wystawa ze swą przyjaciółką w Dream Picture. Ehh.... To mogłoby bezapelacyjnie otworzyć jej drogę do kariery, która na tak młodą kobietę i tak rozwijała się w zaskakująco szybkim tempie. Maja wyjrzała przez okno samochodu. Była już tak blisko..
- To ja się chyba jednak przebiegnę.. – spojrzała na swoje śliczne buciki na dosyć wysokim obcasie – yyy znaczy przejdę – rzuciła do taksówkarza, po czym obdarowując go sporawym napiwkiem wysiadła z wozu i ruszyła w kierunku wytwórni. Coś jej mówiło, że ten korek był ostatnią złą rzeczą, jaka ją tego dnia spotkała i jak się miało później okazać, jej kobieca intuicją i tym razem nie zawiodła

Doti była tego dnia troszkę przygnębiona. Wstając rano z łóżka od razu spojrzała na swoją srebrną Nokie – żadnej nowej wiadomości...
– A jednak... – powiedziała cichutko – w końcu to nie takie ważne.. – dziewczyna zsunęła się z łóżka próbując to zignorować, jednak baczny obserwator dostrzegłby głęboki smutek bijący z jej ślicznych oczu...

- Zaraz zabiję kogoś, kto układał ten grafik!! – krzyczała Mari idąc po korytarzu i rzucając zabójcze spojrzenia każdemu, kto tylko stanął na jej drodze. – Luka, to Ty!!!! Przyznaj się, że to Ty!! – dziewczyna stanęła przed swoim doktorkiem, który w tym momencie wydawał się przy niej małym, nic nieznaczącym człowieczkiem.
- Karolciu, przecież jeden ranek nic Ci nie zrobi – powiedział spokojnie Luka
-Jeden ranek?!?!? To już trzeci w tym tygodniu!!! Nie masz pojęcia, jak trudno mi wstawać o tej godzinie... środek nocy normalnie!!
Mari czuła, że jedynie brak skalpela w jej kieszeni uratował jej przełożonego przed niechybną śmiercią w katuszach. – I nigdy więcej nie mów do mnie Karolciu!! – Dziewczyna odwróciła się i już miała zmierzać na obchód <yyy biedni pacjenci – dop. redakcji>, kiedy przed sobą zauważyła jakże znajomą i ważną dla niej ostatnio twarz.
- Cześć Skarbie – powiedział Scott tak słodkim głosem, że dziewczyna prawie rozpłynęła się na środku szpitalnego korytarza.
- Wpadłem Ci tylko przypomnieć o dzisiejszej próbie – skalpel już zdecydowanie nie był Mari potrzebny – Chociaż na pewno o niej pamiętasz... Tak naprawdę.. – Scott ściszył głos i zbliżył swe usta do jej ucha – Chciałem Cię tylko zobaczyć.. – chłopak cmoknął Karolę w policzek i zniknął szybciej niż się pojawił zostawiając dziewczynę w stanie pełnego osłupienia połączonego z ogromną euforią.

Doti, w przeciwieństwie do Mari miał przypaść wieczorny dyżur – Może to i dobrze – pomyślała dziewczyna. W ponurym nastroju siedziała w wannie otoczona gęstą, pachnącą pianą. Woda stopniowo zmieniała się z gorącej w letnia. Doti już miała wychodzić, gdy nagle zadzwonił jej telefon. Gwałtownie wstała wychlustując wodę na podłogę. Uśmiech zagościł na jej twarzyczce, gdy zobaczyła przed sobą mrugający komunikat: „Misiek dzwoni”.
- Hej kochanie – powiedziała - co jest?
- Dorotko, bardzo Cię przepraszam, ale jestem dziś strasznie zajęty na planie. Wiem, że miałem podrzucić Cię do szpitala, ale niestety chyba się stąd nie wyrwę. Jakoś Ci to wynagrodze, obiecuję. Wybaczysz mi?
- Tak oczywiście... – odpowiedziała Doti
- A teraz musze kończyć. 3maj się cieplutko. Buźka
- Papa.. – Dorotka nacisnęła czerwoną słuchawkę i usiadła na łóżku. Gęsty grad zaczął dudnić o jej okno, co skutecznie zagłuszyło ciche pochlipywanie wtulonej w poduszkę dziewczyny..


Tymczasem Justyś przykuta do siedzenia pędziła „białą strzałą” siostrzyczki. Oczywiście nie ona prowadziła... Janet, co prawda nie jeździła zbyt bezpiecznie, ale rzadko zdarzało się jej dać prowadzić swoje cudo komuś innemu. Z minuty na minutę Justyna coraz bardziej żałowała słów, które wypowiedziała przed wyjazdem.
- Taa... mówić mojej siostrzyczce, że musimy się spieszyć, to przecież istne samobójstwo..- pomyślała, ale wolała nie stwierdzać tego głośno. Janet na pewno by nie zwolniła. Jedyne co mogła zrobić to docisnąć pedał gazu. Justyś zdecydowała, że zamknie oczy i będzie siedzieć cicho. Widziała, że wszystko musi być przecież gotowe na czas...

Zmęczenie wychodziło już Mati uszami <hmm.. >, kiedy śmieszny dzwonek jej komórki zerwał ją na równe nogi.
- Słońce!! Mamy to!! – krzyczała eksplodując z radości Maja.
- Mamy.... ale co?!? – Mati nie do końca rozumiała swoją przyjaciółkę.
- No jak to co?! Mamy!!! Dokładnie 4 i 5 marca siedziba Dream Picture jest nasza!! – dziewczyna wprost piszczała z radości.
- Żartujesz?!? Aaaaaaa – teraz piszczały już obie, co wyglądało dość zabawnie, szczególnie w oczach przechodniów mijających Maje w jednej ze sławniejszych dzielnic miasta.

- Panie Johnson, niech pan mi tu nawet nie próbuje czarować mnie swoimi ślicznymi oczkami. – mówiła Sylvi nie zdając sobie chyba sprawy, że właśnie flirtowała z przystojnym facetem w fartuszku... – Mówił pan, że wszystko będzie już zrobione, a co ja widzę?! Prawie nic nie przygotowane!
- Proszę nie dramatyzować, najpóźniej za 20 minut wszystko będzie gotowe.
- Ja?!? Dramatyzuję?!? – syknęła Sylvi, a jej rozmówca wyglądał na bardzo rozbawionego jej zachowaniem. – A ten uśmieszek proszę zachować dla siebie!! – rzuciła dziewczyna i odwróciła się w innym kierunku. Idąc słyszała tylko stłumiony śmiech kucharza.. – Chyba potrzebuję psychiatry – pomyślała pełna nerwów nie zwalniając kroku – Zdecydowanie go potrzebuję..

Doti siedziała w autobusie wlepiając swój wzrok w ciemność ogarniającą ziemię. Było już dość późno. Zamyślona prawie przegapiła swój przystanek. Jeszcze tego by jej brakowało. Na pewno nie mogła zaliczyć tego dnia do tych „cudownych i niezapomnianych”. Dziewczyna wyglądała jakby ktoś dosłownie wyssał z niej życie. Wchodząc do szpitala, tak jak zwykle, przywitał ją uśmiechnięty Malucci. – Zanosi się na spokojny dyżur – pomyślał zwracając uwagę na zadziwiająco mała liczbę pacjentów.
- Dorotko, widzę, że już dotarłaś. I dobrze, jesteś mi tu potrzebna. – powiedział z szarmanckim uśmiechem Luka, zabijając tym samym marzenia dziewczyny o spokojnej nocce..
Doti szybko przebrała się w swoje „robocze” ciuchy i podążyła za przełożonym.
- Co takiego mamy? - zapytała
- To bardzo złożony i interesujący przypadek... Wiele osób dzisiaj nad nią pracowało.. Chciałbym, żebyś spojrzała na to swoim okiem. – odpowiedział Luka i pchnął ogromne drzwi stojące na ich drodze.

Doti stanęła jak wryta, a nogi same się od nią ugięły...
- Ale... – próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła. Przeszkadzał jej w tym jeden szczegół, a dokładnie gromkie „Sto lat” zgromadzonych na stołówce przyjaciół. – To dla mnie?!? – wydukała patrząc na baloniki, serpentyny i transparenty z jej imieniem. – Ja myślałam, że zapomnieliście... – szepnęła patrząc na ogromny tort niesiony przez JEJ Milo. Oprócz niego byli tam wszyscy jej najbliżsi, nawet połowa personelu szpitalnego zbiegła się na widok darmowego ciasta .
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin kochanie – powiedział Milo, kiedy jego najdroższa zdmuchnęła świeczki. – Kocham Cię..
Dorotka po raz kolejny miała w tym dniu łzy w oczach, ale były to łzy zdecydowanie inne niż te wcześniej. Radość i wzruszenie co chwila zamieniały się miejscami w jej serduchu. Jej przyjaciółki rzuciły się na nią wydobywając zza pleców największego miśka, jakiego dziewczyna w życiu widziała.
- Słonko, my tu tyramy od samego rana, a Ty śmiesz twierdzić, że zapomnieliśmy?!? – zapytała Mała i przytuliła koleżankę.
- Żeby mi się to więcej nie powtórzyło – dorzuciła Janet i Doti zniknęła w objęciach sióstr.
- Ja nawet zrezygnowałam z próby... znaczy przyprowadziłam chłopaków tutaj – powiedziała Mari wskazując na zespół, a w szczególności na Scotta. Jeszcze przez jakieś pół godziny dziewczyny przytulały się do solenizantki, przy czym faceci pozwolili sobie napocząć torta <ehh... jakie głodomory – dop. redakcji>
Korzystając z okazji chciałabym coś ogłosić – krzyknęła Maja zwracając na sobie uwagę innych. – Wraz z Mati bardzo serdecznie zapraszamy Was na naszą wspólną wystawę w Dream Picture!! O szczegółach powiemy później. – dorzuciła uśmiechnięta, a uradowani przyjaciele z jeszcze małym niedowierzeniem zaczęli gratulować dziewczynom.
Mimo tak wspaniałego nastroju Mała nie mogła do końca cieszyć się tym wieczorem. Nie było z nią bowiem Orliego, a co najgorsze nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Jej chłopak zadzwonił tylko i powiedział, że nie przyjdzie, po czym szybko odłożył słuchawkę, co bardzo zaniepokoiła dziewczynę. Nigdy wcześniej przecież tak nie robił...

Mati stojąc z Sylvią plotkowały o uczestnikach przyjęcia. Tylu przystojnych facetów przemykało przed ich oczkami. Uwagę pierwszej z dziewczyn przykuł w szczególności pewien lekarz... Kovac wyglądał tego wieczoru niesamowicie pociągająco...

Dorotka pełna wrażeń stanęła pod ścianą. Chociaż patrzyła na to wszystko własnymi oczami, nadal nie mogła uwierzyć w to, co się wokół niej dzieje... Specjalnie dla niej... To wszystko...
Tak... to zdecydowanie był jeden z tych „cudownych, niezapomnianych” dni...


by Mari
Mari
PostWysłany: Pią 23:54, 17 Cze 2005    Temat postu:

- tydzień później –

Na początku grudnia rodzeństwo Fehrów zaczęło poważnie zastanawiać się nad świętami. Mari i Sylvi nadal nie odzywały się do siebie. Co wyraźnie utrudniało dogadanie się. Nie mogąc dojść do porozumienia rodzeństwo zaprosiło na debatę pozostałych członków gangu.
- Słuchajcie co ze świętami?? – zapytał Bren
- A co ma być?? – zapytałą Maja
- No obchodzimy je , nie? – dodała Mati
- Ale do tej pory spędzaliśmy je osobno – powiedział Bren
- No i...??? - Janet nie rozumiała intencji kolegi
- Może w tym roku spędzilibyśmy je razem?? – powiedział ironicznie gospodarz
- Jak dla mnie bomba, moi rodzie jadą w tym roku do Europy i musiałabym je spędzać sama... – powiedziała uśmiechnięta Dorotka
- Mi też się pomysł podoba – dodała Justyna
- No to wszystko ustalone... Święta spędzamy tutaj – podsumowała Sylvi
- A kto będzie? – zapytała Mari – trzeba by było jakąś listę zrobić – mówiąc to wyjęła kartkę papieru i długopis.
- No ja i Mała, Doda, Maja i Mati no i wasza trójka – dyktowała Janet
- A osoby towarzyszące?? No bo ja bym chciała Orliego mieć przy sobie – powiedziała nieśmiało Justynka
- No to chyba oczywiste, że z osobami towarzyszącymi.... – powiedział Bren
- A kto będzie z osobami towarzyszącymi? – zapytała Mari
- Ja – krzyknęła Mała
- Ja też – zawtórowała jej Dorota
- I ja – dodała Maja, zobaczywszy zdziwione miny pozostałych dodała – No z Michaelem się zeszliśmy.
- Aaaaa – odpowiedział jej chór, tylko Mari spojrzała się na nią dziwnie...
- Ja chyba też – dodała Mati – no może Heatha wezmę
- He?? – grupa popatrzyła się na nią z niedowierzaniem
- No co, może znów będziemy razem... – powiedziała z niewinnym uśmiechem.
- Jan? Bren? Sylvi? Co ja tez pytam... Ty wtedy będziesz już w celibacie – powiedziała złośliwie do siostry
- Ja nie... Jen nie idzie ze mną... – powiedział Bren.
Dobrze, że nie patrzył się wtedy na dziewczyny, którym w oczach pokazały się iskierki radości.
- Bren wiesz ja zaprosiłam Majandre do nas na święta. No wiesz... Jej rodzinka jest daleko, nie chciałam aby była sama – powiedziała Sylvi
- Ehhh... Dobra... Zresztą nieważne.
Dziewczyny miały nadzieje, że ta odpowiedź była ukryciem prawdy przez gospodarza.
- Tylko uprzedzam będą nasi rodzice oraz babcia oraz rodzice Maji i Mati – dodał Bren
Cała grupa uśmiechnęła się na wspomnienie o seniorce rodu Fehrów. Do późnego wieczora omawiali jakie potrawy kto przyniesie, jak podzielą się obowiązkami. Na koniec Sylvi przypomniała wszystkim o jutrzejszej przysiędze. Wszyscy obiecali przyjechać, wszyscy oprócz Mari, która powiedziała, że ma jutro dyżur, a następnie próbę zespołu. Wszyscy zauważyli, że między bliźniaczkami dzieje się coś złego, jednak pytania na ten temat zostają bez odpowiedzi.

Następnego dnia, wszyscy zdenerwowani czekali na popołudnie gdzie Sylvi miała zostać siostrą Julią. Dorota zwolniła się wcześniej u Lucki, aby przygotować się do uroczystości. Mari została w pracy do końca, a następnie udała się na próbę w towarzystwie Scotta. W szpitalu wszyscy mówili już, że kwestią czasu jest to zanim ta dwójka zostanie parą. Po Dorotę przyjechał Milo obdarowując ją dużą czerwoną różą. Widać było, że ta dwójka nie może bez siebie żyć.
Mala od rana wzięła sobie wolne. Nie poszła nawet na następną lekcję aikido. Janet jednak nie odmówiła sobie przyjemności popatrzenia na przystojnego sensei. Po treningu wróciła wyczerpana, ale zadowolona. Pochwaliła się siostrze, że zaprosiła Russela na wigilię. Mała była po wrażeniem tempa siostry.
Mati i Maja denerwowały się tą uroczystością bardziej niż Sylvi. Od rana chodziły po domu Fehrów dopilnowując gospodarza. Dziewczyny o mało nie zemdlały jak zobaczyły w czym chce jechać do kościoła ich kuzyn. W jeansach i T-shircie. Kazały mu się przebrać w gajerek, co chłopak zrobił dość niechętnie. Wszyscy umówili się na miejscu przed Kościołem w miejscowości niedaleko Los Angeles.

Oprócz Sylvi do nowicjatu miały pójść jeszcze trzy dziewczyny. Sylvi od razu poszła się z nimi zapoznać. Zdawała sobie sprawę, że te dziewczyny mogą być w przyszłości jej najbliższymi koleżankami. O umówionej godzinie przyjechali wszyscy. Mati, Maja, Bren, Majandra, Dorota z Milo, Justyna z Orlim, Janet. Brakowało tylko Mari.
Sylvi nie mogła uwierzyć, że siostra wywinęła jej aż taki numer.

Mari tymczasem rozmawiała ze Scottem. Nie wiedziała czemu, ale czuła do tego chłopaka pełne zaufanie. Opowiedziała mu o historii z siostrą i to właśnie on kazał jej wsiąść do samochodu i powiedzieć gdzie ma ją zawieść. Mari bała się, że spóźni się...

W kościele wszyscy zasiedli w ławkach. Cztery dziewczyny usiadły w pierwszej ławce. Mszę rozpoczął ksiądz, który następnie dopuścił do głosu siostrę przełożoną. Kobieta wygłosiła długi monolog, podczas którego Maja musiała szturchać kuzyna aby nie usnął.
Następnie zaczęła po kolei prosić dziewczęta do siebie. Dziewczyny miały powiedzieć imię jakie sobie wybrały i powiedzieć czemu akurat tą świętą wybrały sobie na patronkę.
Pierwsza była niska dziewczyna, która wybrała sobie patronat św. Teresy, następna wybrała św. Marię, trzecia św. Dominikę. W końcu przyszła pora na Sylvi.
Akurat w tym momencie do kościoła weszła Mari ze Scottem. Dosiedli się do pozostałych. Sylvi spojrzała po znajomych twarzach, a jej wzrok utknął na siostrze.
„Jednak się pojawiła – pomyślała i uśmiechnęła się do niej”
Mari odpowiedziała jej uśmiechem. W tym momencie Sylvi wstała, przeprosiła siostrę przełożoną i powiedziała, że niestety nie zostanie salezjanką. Siostra spojrzała się na nią i powiedziała
- Wiedziałam, że tak będzie moje dziecko. Idź i ciesz się życiem...
Wszyscy wstali i wyszli z kościoła. Zaczęły się pytania, pytali wszyscy oprócz Mari i Brena. Słowa nie były potrzebne. Znali się za dobrze, wiedzieli czemu siostra zrezygnowała, ale ta tajemnica została między nimi.

- tydzień przed świętami Bożego Narodzenia –

Spotkanie miało odbyć się wieczorem, a na celu miało zdefiniowanie ile osób na pewno będzie na Wigilii, ostateczny podział obowiązków.
- Sprawdzam listę – powiedziała Mari – Jan
- Jestem zwarta i gotowa
- Doda, Milo?
- Gołąbeczki odczepcie się od siebie – powiedziała Mała
- Kotku mówisz tak jakbyś zachowywała się inaczej, a przecież jesteś taka sama – powiedział Orli drocząc się z dziewczyną.
- No dobra odhaczamy dwie pary – skomentowała to Mari
- Ty, ja i Bren, odhaczaj trójkącik – powiedziała Sylvi
Między siostrami znów wszystko było jak należy. Grupa zachichotała.
- Maja? Mati?
- Oczywiście będziemy i to z osobami towarzyszącymi – powiedziała Maja w imieniu swoim i siostry
- Jan a Ty o czymś nie zapomniałaś?? – zapytała siostrę Mała
- Aaa... No ja będę z osobą towarzyszącą
- Z kim?? – zapytali pozostali chórem
- z Russelem
- Z senseiem?? – Mari i Dorota były zaskoczone
- Skoro jesteśmy przy rewelacjach to ja też będę z kimś – powiedziałą Mari
- Z kim?
- Zapewne ze Scottem –odpowiedziała za koleżankę Dorota.
Mari uśmiechnęła się co znaczyło potwierdzenie..

Po listopadzie nastąpił grudzień. Miesiąc cudów i innych przyjemności, dla każdego... No prawie dla każdego jedynie Brendanowi nie powodziło się z Jennifer, z czego dziewczyny bardzo się cieszyły.
- A w ogóle to czemu pokłóciłeś się z Jen? – zapytała Maja
- Ehhh... Szkoda gadać... Bo nie byłem na imprezie organizowanej prze nią
- Na jej urodzinach nie byłeś?? – zapytały jednocześnie bliźniaczki
- Nooo...
- Bren jak mogłeś, jesteście parą, więc wypadało iść... – powiedziała Janet
- A kiedy to było? - zapytała Mała
- Dwa tygi temu...
- Czekaj, to było wtedy co oglądaliśmy przygody Scoobiego?? – zapytała Sylvi
- Yhy....
Mari zaczęła się śmiać. Nikt oprócz Sylvi i Brena nie wiedział czemu.
- Z czego się śmiejesz? – zapytała Dorota
- No bo... Jak Bren był jeszcze z Mają to też raz go nie było na jej urodzinach...
- No...?? Co dalej?? – Orli był ciekawy, odezwał się jako pierwszy ze zgromadzonych tutaj panów.
- Nie poszedł bo oglądał przygody psa Pluto... – dokończyła Mari
Cała grupa patrzyła się na niego jak na idiotę, on sam zresztą tak się czuł. Jak skończony idiota. Czuł się bardziej winny z nieobecności na urodzinach Majandry niż Jennifer. Miał nadzieję, że podczas świąt dojdzie do porozumienia ze sobą. Chciał w końcu wybrać, a raczej dowiedzieć się, którą dziewczynę woli... Jednak wiedział, że nie dojdzie do tego, jeżeli któraś z nich będzie na święta razem z nim...

- Wigilia –

Od samego rana w posesji Fehrów słychać było krzątanie. Dla sąsiadów musiała to być nowość, w końcu znane rodzeństwo zawsze sypiało bardzo długo, a tutaj coś takiego...
Mari i Sylvi sprzątały jeszcze ostatki bałaganu. Bren siedział w kuchni. On zaoferował, że zrobi makowca i pierogi. Siostry bały się, że wypieki zmajstrowane przez ich brata będą niejadalne, jednak nie ośmieliły się powiedzieć mu tego w twarz.
Bliźniaczki zastanawiały się kiedy był większy bałagan... Wczorajszego dnia, kiedy wszystkie dziewczyny sprzątały posiadłość, czy może dnia dzisiejszego, gdzie miały dokończyć sprzątanie. Jednogłośnie stwierdziły, że wczoraj było czyściej.
- Piekarnik do ilu stopni rozgrzać zanim wrzuce ciasto do środka?? – krzyczał Bren z kuchni
- Do 220o – krzyknęła mu Sylvi.
Tylko ona w tej rodzinie miała jako takie pojęcie o gotowaniu. Mari miała dwie lewe ręce do tej czynności, a Bren... Jak mu się chciało coś zrobić to wychodziło mu to całkiem smacznie.
Mari była podekscytowana tym dniem szczególnie. Dzisiaj miała odebrać Virusa ze szkółki policyjnej. Zwierzęta były niewątpliwym talentem Mari, miała podejście do każdego zwierzęcia nie zależnie od tego jakiej natury on był.

Około godziny 15.00 cała trójka poszła szykować się do Wigilii. Sylvi od razu uprzedziła rodzeństwo, że obowiązują stroje wieczorowe, więc ich ukochane koszulki nie wchodzą w rachubę. Ani Bren ani Mari nie byli tym zadowoleni, nie mieli jednak wyjścia. Musieli pod porządkować się rozkazom siostry.

Dwie godziny później zaczęły zjeżdżać się samochody z gośćmi. Pierwszym przyjechali rodzice, zabrakło jednak seniorki rodu. Następnie przyjechała Mała i Janet wraz z partnerami. Potem Maja i Mati także w towarzystwie mężczyzn. W między czasie przyjechał Scott i Majandra (oczywiście przyjechali osobno, żeby nie było – dop. Mari), a na samym końcu przyjechała Dorota z Milo.

- Przepraszam bardzo, ale ja muszę na chwilę wyjechać – powiedziała Mari
- Córeczko jest wigilia, a Ty ulatniasz się gdzieś – mama rodzeństwa była niepocieszona
- Będę za 30 minut
- Mikołaj Cię minie – powiedział Bren
- Braciszku muszę Cię uświadomić...Mikołaj nie istnieje...
- Jak możesz.... Moje marzenia o zostaniu św. Mikołajem legły w gruzach...
Mari wyjechała zostawiając w domu grupę chichoczących znajomych. Po obiecanych trzydziestu minutach wróciła z Virusem. Wszyscy spojrzeli się na psa... Nikt nie chciał uwierzyć, że to ten sam pies co trzy tygodnie temu.

Gdy wszyscy siedzieli już na kanapach zjawiła się babcia Sally. Była sama nie towarzyszył jej żaden młodszy mężczyzna. Wytłumaczyła wszystkim, że jej dziub dziuś musiał wyjechać do swojej babci do szpitala. Była tym niepocieszona, jednak musiała zrozumieć swojego skarba...

Nikt nie wiedział co powiedzieć. Dlatego Bren poszedł na taras i krzyknął
- Co za pogoda, zachmurzenie i gwiazd nie widac...
- Braciszku, a póki gwiazdy nie zobaczymy nie usiądziemy do stołu –powiedziała Mari podchodząc do brata
- Ale ja głodna jestem –z pokoju doszedł ich głos siostry.
- Bren ćwoku niebo przejrzyste!!! Co nas straszysz?? – Mari trzepnęła brata w głowę
- Uważaj z kim się zadajesz... – powiedział do Scotta
- Póki możesz to uciekaj bo potem Ci się nie uda – dodał Orli
- W ogóle musisz uważać, a raczej musicie uważać, bo dziewczyny opowiadają sobie wszystko, więc będziecie non stop pod ostrzałem.... – dodał Michael
- One są brutalne do tego, jak tak trzepną to potem przez tydzień nie możesz kończyną poruszać no i ... – nie dokończył Heath, który dostał poduszką od swojej towarzyszki.
- No i urządzają ciągłe bitwy na poduszki, tyle że zaczyna się od tego, że któryś z nas obrywa, a dopiero potem one się rzucają – Bren musiał to skomentować
Rodzice gospodarzy słysząc te uwagi roześmiali się, wszystkim zebranym nagle przypomniało się, że nie są sami. Że jest tutaj rodzina Brena, Mari, Sylvi, Maji i Mati. Ni stąd ni zowąd babcia Sally wyskoczyła ze swoim standardowym tekstem.
- Brendasku słoneczeko Ty moje, kiedy Ty się ożenisz z Majandrą bo ja i mój dziubasek chcemy bawić prawnuki
- Ja myślałem, że on i Majandra nie są już razem –odezwał się Milo
- No właśnie –przytaknęli mu Scott i Rusell
- Bo nie jesteśmy, tyle że moja babcia nie może tego pojąć – powiedział Bren
- Przecież ja wiem kochaniutki, że Ty i Majandra będziecie razem i będziecie mieli gromadkę dzieci – babcia rozmarzyła się
- Babciuuuu.... Ja jestem z Jen!
- A tak... pamiętam ta co się na pokazie wywróciła... Ona nie ma za grosz wyczucia... Mati słoneczko dlaczego ją zaangażowałaś do tego przedsięwzięcia??
- Babciu...BO Jen jest profesjonalną modelką
- Profesjonalną?? Dla mnie to ona jest profesjonalną kaleką
- Mamo, przestań – tym razem odezwał się ojciec Brena
- Gwiazdka na niebie już jest!!! – krzyknęła Mała chcąc rozładować atmosferę
- To idziemy pałaszować!!! – krzyknęła Maja i jako pierwsza skierowała się do stołu.
Tak jak w zwyczaju jest w rodzinie Fehrów seniorka rodu przeczytała odpowiedni fragment Pisma Świętego. Następnie każdy wziął po fragmencie opłatka i wszyscy zaczęli składać sobie życzenia.
- Abyś zawsze była taka jaką miałem sposobność poznać i zakochać się – powiedział Orli Justynie
- Abyś zawsze była ze mną i już nigdy nie zostawiła mnie – wyszeptał Milo Dorocie
- Aby każdy mój dzień rozpoczynał się od spojrzenia w Twoje oczy – powiedział Michael Maji
- Abyś miała tyle pomysłów co teraz – rzekł Heath do Mati
- Abyś zawsze miała tyle chęci do treningów – Rusell uśmiechnął się do Janet
- Abyś zawsze była taka zwariowana – Scott uśmiechnął się do Mari
- Abyś nigdy nie zapominał o urodzinach swoich najbliższych – mówiąc to Majandra pochyliła się i pocałowała Brendana w policzek
- A nie mówiłam, że oni są razem – powiedziała uradowana seniorka
Wszyscy roześmiali się
- Abyś nigdy nie odwalała nam takich numerów jak teraz z zakonem no i abyśmy się już nie kłóciły – powiedziała Mari siostrze

Potem jeden przez drugiego zaczęli składać sobie życzenia, ale nikt nie mógł dojść które życzenia od kogo dostał. W tym czasie w posesji panowało ogólne zamieszanie i szum. Można było to nazwać wszechogarniającym chaosem.

Następnie wszyscy przystąpili do wigilijnej kolacji, każdy przyniósł coś od siebie. Dzięki czemu na stole nie zabrakło pyszności z chęcią pałaszowanych przez wszystkich. Podczas posiłku wszyscy rozmawiali. Mari opowiedziała o spotkaniu z tajemniczym gościem, którym okazał się Scott. Cała grupa zaczęła śmiać się z tej historii.
- To już nie muszę CI pomysłu poddawać – Dorota zwróciła się do Scotta
- Już nie musisz, ale dzięki za dobre chęci – Scott uśmiechnął się do Doroty
- Znowu o czymś nie wiem?? – Mari była oburzona
- Siostrzyczko z Ty zawsze najgorzej poinformowana jesteś – zauważyła Sylvi
Wypowiedź Sylvi nagrodziła burza oklasków.
- A jak dziewczyny radzą sobie ze sztukami walki? – zapytał Orli Rusella
- A nas nie możesz spytać?? – Justyna popatrzyła sięn a swojego nierozgarniętego chłopaka.
- Nieee...Bo wy zawsze mówicie, że świetnie, a potem okazuje się, że ubarwniacie swoje poczynania
- Ha ha ha – odprały ironicznie Janet, Mała, Dortota i Mari
- Ale może dopuścicie mnie do głosu? – zapytał dziewczyny Rusell
- Tak, pewnie – odpowiedziały nieco speszone
- Radzą sobie całkiem nieźle, ale nie można porównywać kendo i aikido bo są to dwie różne sztuki walki. Mari na pewno czerpie więcej z zajęć bo tylko ona zdecydowała się na tą sztukę walki, a na aikido mam grupę pięcioosobową i musze dzielić czas na pięć.
- Kendo de best ! – uniosła się Mari
Dziewczyny zaczęły coś mruczeć między sobą.

Reszta kolacji minęła na przyjemnych rozmowach o wszystkim i o niczym. Przypominało to dziewczyną babskie wieczory, których nie organizowały od dawna. Doszły, więc do wniosku, że muszą to koniecznie nadrobić w najbliższym czasie. Panowie zaczęli rozmowę o sporcie, a dokładnie mówiąc o hokeju. Okazało się, że wszyscy kibicują tej samej drużynie i korzystając z okazji umówili się na wspólne obejrzenie finału w samotni Brendana. Na ten sam wieczór dziewczyny umówiły się na babski wieczór.

Po kolacji przyszedł czas na prezenty, zgodnie z tradycją wszystkie upominki spod choinki miała wyjąć najmłodsza osoba w grupie. Najmłodsze w grupie były bliźniaczki i to właśnie na nie miał spaść ten przywilej. Okazało się jednak, że Sylvi zaczęła się wykłócać, że ona nie jest najmłodsza. Jest starszą siostrą Mari, więc to najmłodsza powinna to robić.
- Sylvi nooo... Idziemy razem
- Nie ma mowy jestem starsza od Ciebie
- Starsza?? Wiesz co minut się czepiasz!!!
- Mamo jaka jest prawda??
- Mari kochanie siostra ma rację, jesteś młodsza od niej o siedem minut. Więc Ty jesteś najmłodsza
- Wszyscy przeciwko mnie!! Jak w przyszłości będę miała problemy z kręgosłupem to będziesz mi płaciła za lekarza siostra!!!
- Ja służę masażem – uśmiechnął się Scott
- NO widzisz nie będę musiała Ci płacić bo będziesz masażystę miała!!
- MAR nie dyskutuj tylko idź po prezenty – powiedziała zdenerwowana Maja

Dziewczyna niechętnie ruszyła się ze swojego miejsca. Podeszła do drzewka i zaczęła wyjmować prezenty.
Po dwudziestu minutach, gdy wszyscy mieli rozdane swoje prezenty zaczęli je rozpakowywać. Wśród wielu prezentów na uwagę zasługiwały:
- u Justyny bukiet gałęzi z jakiegoś krzaka. Domyśliła się, żekrzaki na pewno są od Orliego.
- u Janet profesjonalne kimono do ćwiczenia aikido, strój jak się domyślała był prezentem od Rusella.
- u Maji nowa, metalowa sztaluga.
- u Mati biurko kreślarskie
- u Doroty gigantyczne serce z marcepanu ze słodkim napisem „Jestem Twój na wieki – Milo”
- u Brena kalendarz z zaznaczonymi datami urodzin wszystkich najbliższych
- u Sylvi aparat cyfrowy
- u Mari krowa wielkości Virusa, która muczała ilekroć siękoło niej przeszło.
- u Majandry medalik z napisem zawsze jesteś w mojej pamięci.
- u Milo własnoręcznie robiona ramka z dwoma zdjęciami jego i Doroty przed i po rozstaniu.
- u Scotta skrzynka na narzędzia przerobiona na skrzynkę na kostki do gitary.
- u Rusella duża fota czterech specjalnych podopiecznych, z dziwnym zaznaczeniem osoby Janet.
- u Orliego antyrama, a w środku banknot dwudziesto dolarowy
- u Michaela najnowszy obraz Maji
- u Heatha podręcznik Kamasutry
- u babci Sally komplet najseksowniejszej bielizny damskiej
- u rodziców Maji&Mati bilety na Bahama
- u rodziców Mari&Sylvi&Brena duże zdjęcie całej rodziny w postaci puzzli.

Z prezentów wszyscy byli zadowoleni. Do późnego wieczora, a raczej do nocy siedzieli rozmawiając o tym co było. Wspominali cały zbliżający się ku końcowi rok. Mówili o swoich porażkach i sukcesach. Wiedzieli, że wraz z tą wigilią zapoczątkowali nową tradycję. Już zawsze wigilie mieli spędzać razem...

Babcia przyglądała się swojemu prezentowi z dużą uwagą. W końcu nie wytrzymała i trzymając stringi w dłoniach zapytała się:
- A to na co się nakłada?
Wszyscy popatrzyli na seniorkę i wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
- Babciu to...To są majtki – powiedziała Sylvi zanosząc się od śmiechu
Babcia popatrzyła na wnuczkę i zaniemówiła, co było dość rzadko obserwowane u tej pani.
Cisza wywołała następną falę śmiechu


by Mari
Mari
PostWysłany: Pią 23:53, 17 Cze 2005    Temat postu:

Janet nie mogła doczekać się ostatniego obchodu i momentu wypisu ze szpitala, smuciła ją jednak wiadomość że Cornell wyjeżdża. Zarówno ona jak i pozostali członkowie zdążyli się przyzwyczaić do tego japońskiego lekarza.
Podczas ostatniego obchodu na którym obecni byli wszyscy lekarze, którzy opiekowali się Janet, dziewczyna była wyjątkowo niespokojna, nie mogła się już doczekać wyjścia do domu.
W recepcji czekali na nią wszyscy przyjaciele, Mati wyrwała się z pracowni, Maja próbowała nie dać po sobie nic poznać, Sylvi robiła wszystko aby przypadkiem nie wpaść na siostrę, a Bren... Bren jak to Bren stał nie przejmując się niczym. Stali w takiej ciszy jakieś dwadzieścia minut, gdy w końcu ukazała się Janet.
Wszyscy naraz rzucili się na dziewczynę. Wśród grupy brakowało tylko Mari. W końcu i ona się pojawiła. Wszystkich zdziwiło to, że była w towarzystwie Marka Greena.
- Jedziemy na imprezkę uczcić wyjście Jan ze szpitala – powiadomiła całą grupę Justyna
- A gdzie? – zapytała Janet
- No jak to gdzie? Oczywiście do nas – powiedział Brendan
Nikt nie protestował, zresztą wszyscy wiedzieli, że protesty i tak na nic się nie zdadzą.
Wielką grupą pojechali do posiadłości Brena.

Po półgodzinnej jeździe dojechali do domu Fehrow. Automatycznie cała grupa udała się do salonu. Wszyscy wygodnie się rozsiedli, już wtedy można było zauważyć kto jest smutny, kto zły.
- Co ci jest? – pierwsze pytanie zostało skierowane do Maji
- Nic...
- Kogo jak kogo, ale nas nie oszukasz.... – powiedziała Janet
Maja wiedziała, że koleżanka ma racje. Znali się za długo, aby złość lub smutek ukryła się przed nimi.
- No co jest? – Mati patrzyła na siostrę z pewną obawą.
- Ja... Ja zakończyłam to co łączyło mnie z Johnem... – powiedziała smutno.
- tak nam przykro... – wszyscy byli zdziwieni, wszyscy poza Mari.
Dziewczyna spojrzała na kuzynkę z chłodem w oczach, Maja zauważyła jej spojrzenie. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Mari też miała się odezwać, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Wiedziała, że jej słowa byłyby w tym momencie bardzo ostre, nawet za ostre.
- Skoro jesteśmy przy takich wesołych nowinach, to ja też muszę coś oznajmić – tym razem to Mati się odezwała
- Co?
- Ja... No...
- No co? – Dorota była zniecierpliwiona
- Ja już nie jesteś z Johnem...
Odpowiedziała jej cisza... Nagle Justyna zaczęła się śmiać.
- W przeciągu paru minut straciliśmy dwóch Johnow, po prostu paranoja...
- Kto stracił ten stracił – powiedziała chłodno Mari
Sylvi chciała coś powiedzieć, ale wyprzedził ją dzwonek wejściowy do drzwi.
- Pójdę otworzyć – powiedziała Mar
- Cześc Hayden, wejdz
- Możemy porozmawiać?
- Pewnie, chodź do mnie do pokoju.
Udali się na górę. W tym czasie pozostali członkowie grupy zaczęli maglować Dorotę.
- A Tobie co?? – zaczął Bren
- Ja... Ze mną i z Nickiem koniec...
- Jakto?? Koniec?? Między wami?? – Justyna była naprawdę poruszona
- Po prostu koniec...
- Dorota nie owijaj w bawełnę tylko mów co się stało.
- No bo ja... Od dłuższego czasu było nieciekawie między nami... Dzisiaj przyjechał Milo, mój były chłopak...
- ten do którego Jerry Cie wołał? – zapytała Janet
Dziewczyna skinęła głową.
- No i co?? – dopytywała się Maja
- Milo przyjechał, przytulił mnie... Jak tak tkwiłam w jego ramionach to przypomniało mi się co do niego czułam i jakoś tak dobrze mi było. No i padło pytanie po co tutaj przyjechał...
- No?? – Sylvi wciągnęła się w tą całą historie
- Odpowiedział, że przyjechał dla mnie... Nie wiem ile, ale część rozmowy słyszał Nick. No i jak padła odpowiedź z ust Milo, że przyjechał dla mnie to Nick się pojawił. Poprosił mnie na słówko...
- I zaczęła się rozmowa... – dokończyła Maja
- Yhy... No i doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu... Powiedział, że mnie kocha, ale ja... Dla mnie był to związek przyzwyczajeniowy. Byłam z nim bo byłam przyzwyczajona do tego, od dawna nie czułam motylków w żołądku jak z nim przebywałam....
- Smutne, ale prawdziwe... – zakończyła Mati
Znów nastała cisza... Akurat w tym momencie z góry schodzili Hayden i Mari, żadne z nich nie miało zadowolonych min. Dziewczyna trzymała kurtkę chłopaka, a w niej coś się ruszało. Stanęli w drzwiach.
- Czas się pożegnać. – powiedział Hayden i przytulił dziewczynę. Nie odpowiedziała tym samym, ściskała zawiniątko. Chłopak wyszedł, zostawiająć dziewczynę w drzwiach. Mari odwróciła się na pięcie i pobiegła do pokoju.
Grupa zastanawiała się co się stało, jednak nikt nie zdążył nic powiedzieć gdy Mari zbiegła ze schodów i wybiegła przed dom. Grupa podeszłą do okien, aby lepiej widzieć co się dzieje przed domem. Hayden jeszcze nie odjechał, siedział w samochodzie i wydawał się być zdziwionym zobaczywszy Mari wybiegającą z domu. Wysiadł z samochodu, zaczęli rozmawiać. Ostatnie słowa i podarunek. Gang otworzył okno, żeby słyszeć co mówią. Oczom wszystkich ukazał się Uszatek, ulubiony miś Mari. Dziewczyna wręczyła go Haydenowi.
- Nie mogę go przyjąć
- Możesz... A raczej musisz... Ilekroć popatrzysz na misia to pamiętaj, że gdzieś na tym świecie jest osoba dla której byłeś bardzo ważny...
- Dziękuję, a Ty patrząc na Virusa pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał...
Dziewczyna pochyliła się i pocałowała chłopaka w policzek po raz ostatni, on uśmiechnął się smutno, wsiadł do samochodu i odjechał... Mari patrzyła na znikający w oddali samochód. Odwróciła się i zobaczyła przyjaciół wyglądających przez okno. Usłyszała też komendę Brena
- Chować się, zauważyła nas!
Wszyscy odskoczyli od okna. Dziewczyna weszła do domu i udała się do swojego pokoju, po chwili wyszła z niego niosąc kurtkę Haydena.
- Co tam masz? – zapytała Bren
- Virusa, słyszałeś zresztą... – mówiąc to spojrzała z wyższością na brata
- Pies? – zapytała Mati
Dziewczyna skinęła głową, a wszystkim ukazał się mały pit bull.
- Z jakiej okazji go dostałaś? – zapytała Janet
- Abym miała z kim się włóczyć wieczorami, krótko mówiąc dla bezpieczeństwa. Od jutra Virus idzie do szkoły policyjnej. Będzie przyuczany do obrony...
- Czyżbyś rozstała się z Haydenem? – zapytała Sylvi
- Chyba zauważyłaś, że tak – Mari odpowiedziała siostrze z niechęcią
- Why? – pytanie zadała Dorota
- Wyjeżdża na pół roku, dostał angaż na główną rolę w jakimś filmie i wyjeżdża, a mu byśmy nie przetrwali tego. Zresztą od tamtego zerwania tak naprawdę nigdy nie było nas. Próbowaliśmy odtworzyć to co łączyło nas wcześniej, ale nie dało się.
Następnie Dorota streściła Mari swoją historię. Mari słuchałą tego z pełnym zainteresowaniem przerywanym co pewien czas krzykiem któregoś z członków gangu, który akurat został ugryziony przez Virusa.
- A Mar co Ty robiłaś dziś w towarzystwie Marka? – przypomniało się coś Doreen
- A bo ja już nie jestem pod opieką Lucki.
- Czemu??
- No bo Mark od dwóch lat nie ma stażystów bo po dwóch miesiącach wszyscy rezygnują z niego, bo on docina... Zresztą wiesz jaki jest... A musiał kogoś mieć, no i Romano kazał mu się zgłosić do Lucki bo ten jako jedyny miał pod opieką dwie stażystki. Mark się zgłosił i po rozmowie doszli do wniosku, że Markowi będzie się lepiej pracowało ze mną. Lucka powiedział mi potem, że woli z Tobą współpracować bo jesteś punktualna, przykładasz się do tego co robisz no i przede wszystkim nie spóźniasz się, a mnie ma dość i nareszcie po użera się ze mną ktoś inny.
- Zostawiasz mnie!!!
- Doda spokojnie... Dzięki temu będziemy miały razem dyżury, a to się zdarzało dość rzadko u Lucki.
- No też fakt.
Rozmowy powoli zaczęły schodzić na przyjemniejszy temat, dzięki czemu koniec wieczoru należał do dość przyjemnych. Zgodnie jednak stwierdzili, że listopad nie należy do ich ulubionych miesięcy.

Przez następne dwa tygodnie nic się nie działo. Dorota i Mari częśćiej uczestniczyły w operacjach niż do tej pory. Mark załatwił swojej podopiecznej wejście na każdą operację na której będzie on, w ślad za nim poszedł Luca. Dzięki czemu dziewczyny mogły więcej przyswoić.

Janet coraz częściej wychodziła z domu, chociaż na samym początku nie ruszała się nigdzie sama. Przez pierwszy tydzień do każdego wyjścia musiał jej ktoś towarzyszyć. Najczęściej padało na siostrę, która po trzech takich wyjściach zrobiłaby wszystko by tylko Janet ruszyła się gdzieś sama nie ciągnąc jej ze sobą. Przez takie wyjścia z Janet, Justyś zaniedbała Orliego, który obraził się. Justyna miała nie lada problem by wedrzeć się łaski swojego chłopaka. Miała jednak szczęście, że chłopak droczył się z nią.

Mati w ciągu tych dwóch tygodni miała przypływ niezwykłej weny. W ciągu tego czasu zdążyła zaprojektować dziesięć strojów damskich, cztery męskie i dwa dziecięce. Udało jej się wykonać z tego około pięciu strojów.

Maja tak jak siostra miała przypływ weny. Malowanie obrazów szło jej z niezwykłą łatwością. O dziwo większość obrazów spodobała jej się po pierwszym razie. Nieliczne z nich musiała tylko dopracować. Ale i tak była zadowolona z rezultatu. Przymierzała się do zrobienia kolejnej wystawy swoich prac. Tym razem chciała, aby zysk został przeznaczony na jakiś cel charytatywny. Wpadła też na pomysł utworzenia jakiejś „gangowej” instytucji charytatywnej. W końcu całą grupę było stać na taki cel. Zresztą każde z nich miało tylu znajomych którzy mogli pomóc w zasilaniu konta.

Sylvi tymczasem zdążyła wybrać imię, które w niedługim czasie miała przyjąć. Wybrała Julię, a parę dni po rozmowie listopadowej poinformowała wszystkich jaki zakon wybrała. Bren był najbardziej przeciwnym temu przedsięwzięciu, jednak nie mógł na to nic poradzić. Musiał się z tym pogodzić, chociaż nie było mu to na rękę.

Dorota po rozstaniu z Nickiem zaczęła spotykać się z Milo. Widać było, że spotkania z nim były dla niej czymś za czym tęskniła. W niedługim czasie oficjalnie poinformowali grupę, że znów są razem. Przy obwieszczaniu tej wiadomości obecny był Nick, chłopaka zatkało. Dorota próbowała z nim rozmawiać lecz ten widocznie ją olewał. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i wygarnęła mu wszystko co jej na duszy leżało, wprawiając byłego chłopaka w osłupienie. Po tym incydencie Nick nie pokazywał się w tej grupie. Dorota próbowała się dodzwonić do niego jednak bez skutków. Chciała go przeprosić, wiedziała, że postąpiła za ostro. Nagrała mu się na sekretarkę. Oddzwonił do niej i stwierdził, że dobrze, że tak się stało bo ona znalazł dziewczynę z którą jest szczęśliwy. Życzyli sobie nawzajem powodzenia i już więcej nie spotkali się.

Mari po okiem nowego promotora specjalizowała się w operacjach. Mark chwalił i potępiał zachowania dziewczyny podczas operacji. Dorota zauważyła, że pasują do siebie. Dokuczali sobie ile tylko zdołali, było to dla nich nieodzowną częścią współpracy. Obojgu ta znajomość wyszła na dobre. Mari stawała się co raz lepszym chirurgiem, a Mark zapobiegał kłótnią ze swoją dorastającą córką.

W szpitalu jak zawsze było gigantyczne zamieszanie, tym razem zostało ono spowodowane grupą filmowców, która poprosiła chirurgów o pomoc w doszkalaniu aktorów. Aktorami mieli zajmować się lekarze. Mari i Dorota wiedziały, że ich ta współpraca nie dotyczy. Zdziwiły się, gdy Mark poinformował je, że dostaną w przydziale po jednym z najmłodszych aktorów.
- Dziewczyny to jest Scott Clifton i Gina Cortigo, im będziecie udzielać informacji, w razie problemów zgłaszacie się bezpośrednio do mnie albo Lucki, bez wtajemniczania Romano.
Dziewczyny uśmiechnęły się. Obie wiedziały co to znaczy informować Romano, gdy coś idzie nie po jego myśli. Domyślały się, że całe to zamieszanie odnośnie serialu jest mu wybitnie nie na rękę. Musiał się zgodzić ze względu na to, że to ministerstwo zdrowia wybrało ich szpital, a on nie miał nic do gadania.
- Scott, Gina sami wybierzecie sobie promotorów? Czy ja mam przydzielać? – zapytał Mark
- Hehe, ja poproszę na swojego promotora tą pacjentkę – powiedział chłopak uśmiechając się
Mari nagle przypomniała sobie, że tego felernego dnia to na niego wpadła.
- No to wszystko jasne, Dorota bierz Gine i zapoznaj ją z tym całym bajzlem, Mar ty tak samo...
- Tak jest szefie – odpowiedziały chórem
- A przypadkiem Luca nie będzie zły, że to Ty mnie o wszystkim poinformowałeś? – zapytała Dorota
- Pewnie będzie, ale kto się takim szczegółem będzie przejmował??
- No faktycznie, nikt... – odpowiedź padła z ust Mari
Dziewczyny wzięły swoich podopiecznych i każda udała się w inne miejsce.

Sylvi jechała właśnie do zakonu. Towarzyszyła jej Janet. Dziewczyny śmiały się i rozmawiały tak jak od dawna tego nie robiły.
- Co skłoniło Cię do wyboru zakonu?
- Wiesz... Szczerze mówiąc nawet nie wiem, po prostu któregoś dnia obudziłam się i wiedziałam, że tego właśnie chcę. Zanim się na to zdecydowałam to minęły jakieś dwa, trzy miesiące. Nie żałuję tego... Przynajmniej na razie.
- A jakie imię wybrałaś? Powiadomiłaś nas jaki zakon wybierasz, ale o imieniu nic nie wspominałaś...
- Wybrałam imię św. Julii.
- Ładne... A czemu zakon salezjański wybrałaś?
- Bo salezjanie specjalizują się w zajmowaniu dziećmi i młodzieżą, a wiesz że ja lubie przebywać w towarzystwie dzieci.
- Ale to chyba rzadko spotykany zakon w USA?
- No... niestety, ale ja zamierzam to zmienić
Dziewczyny zaczęły się śmiać. Po dwu godzinnej jeździe dojechały na miejsce. Sylvi bez problemu została przyjęta do gabinetu siostry przełożonej. Kobieta poinformowała bliźniaczkę, że jej przysięga odbędzie się na czternaście dni przed Bożym Narodzeniem. Do Sylvi doszło, że na Boże Narodzenie i na sylwestra nie będzie już Sylvią Fehr, ale siostrą Julią. Miałą cichą nadzieje, że zaprzysiężenia odbędzie się dopiero po nowym roku. Nagle w jej sercu zaczęły pojawiać się obawy przed słusznością wyboru.

Maja i Mati rozmawiały o wystawie i pokazie. Doszły do wniosku, że mogłyby połączyć wystwaę obrazów i pokaz mody. Tego jeszcze nie było, a one miałyby więcej czasu aby po przebywać razem. Co ostatnio zdarzało się dość rzadko, można wręcz powiedzieć, że bardzo rzadko.
Siostry zaczęły snuć plany do wspólnej imprezy. Zaczęły się zastanawiać, gdzie coś takiego można byłoby urządzić. W końcu do połączenia dwóch takich imprez potrzeba była bardzo duża hala.
- A może w którymś ze studi Dream Work Pictures? – zaproponowała Mati
- Pewnie siostrzyczko, ale jak my to załatwimy?
- A kto powiedział, że my mamy to załatwiać?
- Myślisz o tym o czym ja myślę?
- Zapewne tak...
Dziewczyny roześmiały się, obydwie pomyślały o Brenie. Ewentualnie w rachubę wchodził też Orli, który przypadkowo tam kręcił jakiś ze swoich nowych filmów.

Justyna w tym czasie nadrabiała zaległości w meetingch z Orlandem. Chłopak nareszcie czuł, że ma dziewczynę. Wcześniej wydawało mu się, że dziewczynę to on sobie wyśnił, wyobraził czy co gorsza wymyślił. Bał się, że jest schizofrenikiem. Jego przypuszczenia okazały się jednak mylne. Mimo wszystko swoimi spostrzeżeniami nie podzielił się z ukochaną. (ciekawe czemu?? – dop. Mari)
- Tęskniłam za Tobą – wymruczała Justyna przytulając się do chłopaka
- A ja za Tobą nie – odparł poważnie
Justyna przestraszyła się, że Orli mówi prawdę i spojrzała się na niego, a chłopak... A on wstrzymywał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Mina Justyny doprowadziła jednak do tego, że chłopak nie wytrzymał. A ta drobna dziewczyna, z o dziwo dużą siłą zaczęła okładać go pięściami krzycząc przy tym.
- Ja Ci dam nabijać się ze mnie... Ty.. Ty....
- Wiem, że mnie kochasz – jego szczerość zadziwiała ją.
Orli przypominał jej czasami męską wersję połączenia osobowości jej i Mari.

Mari i Dorota zajmowały się swoimi podopiecznymi. Gina bardzo często rozmawiała z Dorotą nie tylko na tematy lekarskie, ale też na sprawy związane ze Scottem. Opowiadała jej jaki to on fantastyczny jest, otwarcie przyznawała się, że jest zazdrosna o Marisę. Na samym początku, gdy Gina powiedziała, że chodzi jej o Marisę, Dorota nie wiedziała o kogo chodzi, dziewczyna musiała uświadomić swoją promotorkę, że chodzi jej o Mari. Dorota zauważyła wtedy, że żadna z bliźniaczek nie była wołana pełnym imieniem, na każdą z nich wołano zdrobnieniem i tak naprawdę zapomniała jak jej koleżanki mają naprawdę na imię. Gina nie odważyła się w obecności Doreen powiewdzieć złego słowa na temat Mari, zresztą z tego co wiedziała młoda aktorka przy nikim nie mówiła źle o jej koleżance.
Mari dogadywała się ze Scottem dobrze, zastanawiała się często kóre z nich bardziej ciągnie do długiego przebywania razem. Scott wyrażał się o sszpitalu w samych superlatywach, jednak od początku współpracy ze szpitalem nie widział lekarzy w stanie ostatecznym (nie zdarzyła się po prostu żadna katastrofa, ale to się zmieni jak tylko Jan usiądzie z powrotem za kółkiem – dop. Mari).
Chłopak był bardzo ciekawy jak lekarze współpracują ze sobą i zajmują się rannymi w katastrofach.
Zarówno on jak i pozostali aktorzy zaobserwowali, że dość silne więzi istnieją między lekarzami, a ich podopiecznymi. Często o tym dyskutowali w momentach przerw. Ktoś z nich zauważył, że dość bliskie więzi łączą go z jego promotorką. W odpowiedzi Scott uśmiechnął się.
Chłopak zastanawiał się jak zaprosić Mari na randkę i po radę udał się do Doroty. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad tym, obiecała chłopakowi, że jak coś wymyśli to da mu znać..

Mari na tablicy ogłoszeń znalazła ogłoszenie, że potrzebny jest gitarzysta do zespołu, nie zastanawiając się zadzwoniła i umówiła się z autorem tekstu na wieczorną wyprawę do baru. Powiadomiła o swoim wyjściu Dorotę, która delikatnie mówiąc zbeształa ją , że umawia się z nieznanym facetem. Mari jak to Mari nie przejmowała się tym za bardzo (za dużo genów podobnych do Brena... – dop. Mari).
nie mogła się już doczekać wyjścia. Odbębniła swoje zajęcia ze Scottem, chłopak miał niejasne wrażenie, że dziewczyna wybiera się na spotkanie z jakimś chłopakiem. Od razu ubzdurał sobie, że nie ma u niej szans. Postanowił ją wybadać i przy wszystkich zaczął opowiadać o swojej jutrzejszej randce. Wymyślał ile wlezie. Nie zauważył jednak u Mari żadnych objawów zazdrości. Dziewczyna jednak wszystko opowiedziała Markowi.
- Ja zawsze mam takie szczęście...
- Oj nie przejmuj się nie on pierwszy i zapewne nie ostatni zachowa się jak kretyn
- Dzięki Mark, wiedziałam, że na Ciebie zawsze można liczyć....
- A jak... Ale teraz przejdźmy już do recepcji... Może będzie coś ciekawego dla nas...
Zaraz po wyjściu ze szpitala udała się do umówionego baru. Była tam przed czasem, więc dosiadła się do Scotta, który też tkwił w tym barze.
- Hey!! Jak tam podoba Ci się w naszym szpitalu? – zapytała Mari dosiadając się do niego.
- Witam... Sympatycznie tam macie...
- Hehe, ciekawe kiedy coś się wydarzy
- A co tęsknisz za jakimiś rozróbami??
- Wiesz co dla mnie każda taka rozróba to możliwość szlifowania się w zawodzie, więc rozumiesz... – dziewczyna zerknęła na zegarek
- Czekasz na kogoś?
- Yhy... Na jakiegoś gościa...
- Jakiegoś gościa? Nie wiesz z kim umówiona jestes?
- Nom... A Ty co tutaj robisz?? Czekasz na swoją randkę o której tyle opowiadałeś w szpitalu?
- Słyszałaś? Nie, randkę mam jutro – skłamał – a czekam na dziewczynę odnośnie ogłoszenia
- Nie spodziewałam się tego po Tobie...
- Hahaha... Ale masz poczucie humoru.
Ktoś wszedł do baru i zawołał Mari, dziewczyna przeprosiła Scotta, chłopak myślał że to jej „gość”. Ta jednak udała się z powrotem do stolika, a o jego kant oparła futerał.
- kurde ten gość się spóźnia już dziesięć minut.
- Dziesięć minut mówisz? A na kogo dokładnie czekasz?
- Na jakiegoś faceta od ogłoszenia muzycznego
- Czekaj, chodzi o gitarzystę do zespołu?
- Nooo... Skąd wiesz???
- Bo ja to ogłoszenie napisałem...
Popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać w niebogłosy, a wszyscy zgromadzeni w barze spojrzeli na nich jak na wariatów.


by Mari
Mari
PostWysłany: Pią 23:52, 17 Cze 2005    Temat postu:

Po sesji u Cornella Mari czuła się jako nowonarodzona. Zauważyła, że rozmowy te dobrze robią Janet. Cała grupa martwiła się jak dziewczyna będzie się zachowywać po wypadku. Dzięki pomocy Cornella, Janet nie miała większych problemów. W nocy czasami nadal śniły jej się koszmarne sny, ale z czasem i one zaczęły ją opuszczać.
Na sesje z Janet i Cornellem przychodzili kolejno pozostali członkowie JJ Family. Większość głownie z ciekawości. Nikt z nich do tej pory nie potrzebował pomocy psychologa, więc to co się działo było dla nich nowością.
Listopad miesiąc wszystkich świętych, miesiąc refleksji. W tym miesiącu właśnie zaczęły się dziać wszystkie nieprzewidziane sytuacje. Wypadek Janet, decyzja Sylvi, a także inne... W większości nieszczęśliwe sytuacje.
Po zakończonej sesji Mari wzięła od Janet numer telefonu do Rusella, jak najszybciej chciała zapoznać się z ofertą sztuk walki jaką oferowała jego szkoła. Cornell opowiedział jej trochę o głównych założeniach szkoły. Dziewczyna wiedziała już jakie sztuki walki ma w ofercie Rusell. Janet, Justyna i Dorota zdecydowały się na lekcje aikido. Chciały mieć pewność, że w przyszłości będą umiały się obronić. Mari interesowała się kendo, ta sztuka walki odpowiadała jej o wiele bardziej niż aikido.
Już następnego dnia była umówiona z Wongiem na pierwszą lekcje japońskiej sztuki walki. Pełna nadziei na nowe hobby udała się do domu, w drzwiach minęła się z bratem. Brendan nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie wyglądał na wkurzonego na maxa.
- Gdzie leziesz?? – zapytała z uśmiechem
- Nie Twój biznes – burknał i wyszedł trzaskając drzwiami
- A jemu co? – zapytała Mari dostrzegając na schodach siostrę
- Pokłócił się z Majandra.. – odparła smutno dziewczyna
- Co??? I jak mamy niby naszą akcje do końca doprowadzić?? – Mari była zdruzgotana głupota brata
Sylvi widząc jej minę roześmiała się
- He?
- Żartowałam siostrzyczko... pokłocił się z Jenn, a poszło właśnie o Majandre
- Juuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuupi – okrzyki Mari były zapewne słyszalne w całej dzielnicy (Ha, bo ja mam dobre płuca i instrument naglaśniający – dop. Mari)
Po chwili głośnych okrzyków i bieganiny Mari, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kurtki dzwoniący od dłużej chwili telefon.
- Halo? A cześć! Miło cie słyszeć. Yhy... Hmmm... No pewnie... To jutro o 18? NO to jesteśmy umówieni.
Sylvi patrzyła na siostrę z niedowierzaniem.
- CO?
- Jak możesz umawiać się z każdym chłopakiem?
- Sylvi o co biega??
- O co biega? Mar jesteś rzekomo z Haydenem, a umawiasz się z jakimiś innymi facetami. Rozkochujesz, a potem rzucasz facetów jak zabawki.
- Wcale nie! – Mari protestowała
- A jak było z Miko? Rozkochałaś go w sobie i rzuciłaś! Wiesz jak on musiał się czuć? - Sylvi już krzyczała
Mari spojrzała na nią jak na wariatkę, oczy zaszły łzami i sama zaczęła krzyczeć na siostrę.
- Ja?? A niby Ty to jaka byłaś? Po zerwaniu z Joshem też flirtowałaś z każdym po kolei,a teraz mi robisz wymówki?? Zastanów się nad tym co mówisz! – ostatnie słowa krzyczałą już za drzwiami.
Sylvi spojrzała na drzwi wejściowe, za którymi przed chwilą zniknęła siostra. To była ich pierwsza poważna kłótnia do tej pory nie kłóciły się, a nawet jeżeli były to po pięciu minutach były już pogodzone, ale nie tym razem. Sylvi czuła, że ta kłótnia szybko się nie zakończy. W ręku trzymałą książkę z imionami świętych. Chciała aby siostra pomogła jej wybrać.

Janet leżała (no bo jak mogłaby się ruszyć?? – dop Mari) i czytała książkę gdy do sali weszła Dorota i Justyna.
- Jan za dwa tygodnie zaczynamy treningi aikido – poinformowała koleżankę Doreen
- Ale wcześniej musimy iść na zakupy, jakieś stroje sportowe zakupić – mówiła Mała
Jan wydawało się, że jej to nie dotyczy, dwa tygodnie to dla niej dość długi okres czasu. Nie mogła się już doczekać dnia wypisu i nagle coś jej się przypomniała. Popatrzyła po gadających dziewczynach, zastanawiała się czy one też coś zauważyły. Czy tylko ona to odkryła lub... Może sobie coś ubzdurała...
- Czy Mari wspominała wam cos o Cornellu?
- Nie... – odpowiedziały koleżanki chórem
- Ale Ty chyba coś wiesz... – zaczęła Dorota
- No mów! – Justys także była ciekawa
- Mi się po prostu wydaje, że oni coś do siebie teges...
- Jan nie to żebym Ci nie wierzyła, ale wiesz... Ta Twoja intuicja... Jakby to delikatnie ująć Twoja intuicja czasami zawodzi... – Doreen nie dokończyła
- Czasami? – Justyna wydawała się być rozbawiona stwierdzeniem koleżanki – Jej intuicja zawodzi prawie zawsze – Justynka wyszczerzyła się do siostry ukazując szereg swoich ząbków
- Dzięki dziewuchy, wy jak zawsze umiecie człowieka na duchu podnieść – starsza Parkerówna wydawała się być delikatnie zbulwersowana stwierdzeniem młodszej, jędzowatej siostry...
Dziewczyny odpowiedziały jej śmiechem. Dobrze, że Justyna nie słyszała myśli siostry bo zaczęłaby się wojna. (tylko na co? Bo poduszka była przecież jedna... Chyba, że miały zamiar rzucać się sprzętem medycznym... Zresztą po nich można się wszystkiego spodziewać – dop. Mari).
Uwielbiały tak denerwować członków całej grupy.
Do sali wszedł Jerry
- Dorota jakiś facet o Ciebie pyta
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę i udała się za recepcjonistą.
Zeszli schodami w dół...
- Milo?? – Dorota zrobiła „karpiową” minę (wyglądała jak ryba... chciałabym to jeszcze raz zobaczyć... Ja chce jeszcze raz! Ja chce jeszcze raz! – dop. Mari)
- Dorota! Nawet nie wiesz jak się za Tobą stęskniłem! – mówiąc to chłopak przytulił zdezorientowaną Dorotkę, dziewczyna poczuła się dziwnie w jego ramionach, poczuła się naprawdę bezpiecznie i dobrze. Tak jak od dawna nie czuła się w ramionach swojego chłopaka.
- Co Cię tu sprowadza?
- Ty... – odparł patrząc jej w oczy.
Dziewczyna zaczerwieniła się. Nie wiedziała, że ostatnie dwa zdania słyszał ktoś niepowołany. Nick usłyszawszy to gotował się z zazdrości.
- Doreen...
- Oh! Nick! – dziewczyna automatycznie odkleiła się od Milo.
- Możemy porozmawiać?
- Tak, jasne... – Dorotka była speszona, nie wiedziała gdzie skierować swój wzrok. Błądził cały czas od postaci Nicka do Milo i tak w kólko.
- Dorota nadal masz ten sam numer telefonu? – dziewczyna skinęła głową – To zadzwonie do Ciebie wieczorem – kończąc wypowiedź przesłał jej całusa.
Milo skierował się do wyjścia. W drzwiach wpadł na Mari, a raczej ona na niego (chociaż... to do końca nie zostało wyjaśnione kto na kogo poleciał... – dop. Autorka)
- Sorry – odparła dziewczyna
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł i znikł za drzwiami wyjściowymi.
Mari uśmiechnęła się sama do siebie.
Idąc w stronę pokoju lekarzy minęła Dorotę i Nicka, jej uwadze nie uszły miny pary. Nie chciała jednak pytać się o co chodzi, wiedziała, że na dniach i tak się dowie o co poszło.
- Justyna u Janet?
- Tak – odparła Doda i popatrzyła na Nicka, chłopak patrzył w przeciwnym kierunku.
Mar udała się do pokoju gdzie spokojnie przebrała się w służbowy uniform, na szyi zawiesiła stetoskop i poszła do Janet.
Dorota wiedziała, że czeka ją teraz poważna rozmowa z chłopakiem.

Tymczasem Janet i Justyna ciekawe były kto też przyszedł do ich koleżanki. Przez chwilę siedziały cicho, rozmyślały... ( o ile one... a zresztą nieważne, zachowam coś dla siebie, nie będę się wszystkim z wami dzielić. A co! – dop. Mari)
Pierwsza odezwała się Janet
- A o co biega z tym aikido?
- No chciałaś trenować samoobronę więc zadzwoniłam i umówiłam nas na wstępną lekcje – Justyna uśmiechnęła się do siostry, dopiero do niej dotarło ile mogła stracić.
Gdyby coś stało się Janet, gdyby ona... umarła. Umarłaby też część młodszej Parkwerówny.
- A ktos jeszcze z nami chodzi oprócz Doroty i Mari?
- Tylko Dorota... No i Maja i Mati się zastanawiają...
- A Mar?
- Ona wybrała ken... kendo, czy jakoś tak...

Mati siedziała w pracowni i rozmyślała jak zakończyć romans z Bon Jovim. Facet był naprawdę świetny, ale tęskniła za kimś... Za kimś młodszym, bardziej rozrywkowym, pełnym życia... Miała dość spotykania się ze sławami i czytania to nowszych informacji na swój temat.
Bała się rozmowy z Johnem, bała się tego co sobie uświadomiła przed chwilą... Wiedziała jednak, że musi sprostać zarówno rozmowie jak swojemu sumieniu.

Tymczasem jej siostra kierowała się w stronę szpitala. Od kuzynki dowiedziała się, że Carter ma dyżur tego popołudnia.
Weszła do izby przyjęć, nie musiała szukać Johna. On sam ją zauważył.
- Cześć kotku – chciał ją pocałować jednak dziewczyna zrobiła unik – Cos nie tak? – zapytał zdezorientowany
- Musimy porozmawiać
- teraz? Wiesz jestem trochę zajęty...
- Koniecznie – Maja była bardzo stanowcza – możemy pójść w jakieś ustronne miejsce?
- Skoro nalegasz... Jedyne w miarę ustronne miejsce to pokój lekarski... Chodźmy...

Mari szła do Janet i Justyny, gdy natknęła się na Jerrego. Recepcjonista przekazał jej wiadomość od Haydena. Dziewczyna czuła, że stanie się cos złego. Miała jednak nadzieje, że jej przeczucia się nie sprawdzą. Na jeden dzień wystarczyło jej niespodzianek.
Szła zamyślona i wpadła na kogoś ( moja postać ma niewątpliwy dar wpadania na ludzi... zupełnie jak ja – dop. Mari)
- Sorry – odparła i spojrzała na swoją kolejną ofiarę – Nic Ci nie jest?
- Nie, nic nie szkodzi. Gdzie tutaj jest coś do picia? Jejkuś Ty jesteś pacjentką to ja powinienem się pytać czy wszystko oka – powiedział nieznajomy – dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest, tam masz automat – wskazała ręką, a na odchodne krzyknęła – Nie jestem pacjentką, jestem tutaj stażystką!
- To ja mogę się poddać leczeniu – odpowiedział w przestrzeń, dziewczyny już nie było.

Janet zaśmiewała się do łez z historii opowiedzianej przez siostrę gdy do sali weszła Mari.
- Widzę, że humor dopisuje – powiedziała i spojrzała na kartę przyczepioną do łóżka – Hmmm... Widzę, że parametry w normie. No niedługo Cię zapewne wypiszą
- Miło, że się przywitałaś – powiedziała ironicznie Justyna
- Hey – odparła Mari pokazując język koleżance
Dziewczyny zaczęły się rzucać papierowymi kulkami gdy ktos wszedł do pokoju. Dopiero chrząknięcie Janet przywołało pannice do porządku. W drzwiach stał Cornell.
- Mari możemy pogadać?
- Pewnie - dziewczyna udała się w stronę chłopaka
Janet i Mała spojrzały na siebie znacząco.
„Czyżby jednak Jan miała rację? Nieee... To niemożliwe...” – pomyślała z przekąsem Justyna
- Ha... Mam racje! – Janet z wyższością uśmiechnęła się do siostry
Po parunastu minutach Mari weszła do pokoju i obwieściła wiadomość.
- Cornell wraca do Japoni
Żadna z dziewczyn nic już nie mówiła. Wszystkie trzy były przybite z tego powodu. Zdążyły polubić chłopaka.
Po trwającej już chwilę ciszy wyszła z sali i udała się do pokoju lekarskiego. Będąc o krok od otworzenia drzwi usłyszała głos kuzynki.
- Przepraszam, ale nie mogę...
Maja wyszła z pokoju mijając zaskoczoną Mari i nie zauważając jej.
Dziewczyna weszła do pokoju, pod oknem stał John patrzył się w świat. Lekarka wyczuła, że coś się stało. Podeszła do kolegi o przytuliła go, tylko tyle mogła dla niego zrobić.

Do Mati przyszedł John. Dziewczyna nawet nie próbowała owijać sprawy w bawełnę. Od razu wyłożyła kawę na ławę.
- John my nie jesteśmy parą. To tylko romans.
- Ale co z tego? Mi na Tobie zależy
- Mi też... Ale nie tak jak powinno...
- A jak?
Dziewczyna milczała
- Jak Ci na mnie zależy? Za kogo mnie masz?
Odpowiedziała mu cisza
- No jak?
- Jak... Uważam Cię za przyjaciela...
- Przyjaciela? Po tym wszystkim?
- Tak... Dlatego to co nas łączy nie ma prawa bytu
- Nie ma prawa bytu? Ale było dobrze. Mati nie rozumiem.
- Było dobrze, póki nie uświadomiłam sobie kim dla mnie jesteś. Nie umiem być z osobą, którą uważam za przyjaciela.
- Ale między partnerami musi być przyjaźń.
- Ale...
- CO ale?
- Ja cie traktuje jak przyjaciela i starszego brata! Jesteś dla mnie kimś takim jak Brendan!
- Jak brata? To rzeczywiście nie ma sensu... Do widzenia
- Do widzenia... A raczej żegnaj – drugą część dodała już szeptem.
Łzy napływały jej do oczu. Widziała przez okno znikającą sylwetkę byłego już chłopaka. Naprawdę go kochała, ale nie tak jak na to zasługiwał, tak ja wymagał. Był dla niej przyjacielem, a czasami satrszym bratem...
- Nie mogę się załamywać... Niedługo kogoś znajdę – powiedziała do lustra.
W zwierciadle zobaczyła siebie, drobną blondynkę o zielonych oczach. Uśmiechnęła się.
- Muszę sając się karierą, przynajmniej na razie – spojrzała na materiały leżące na biurku i od razu wzięła się do pracy z nowym pomysłem i wielkim zapałem.


by Mari
Mari
PostWysłany: Pią 23:51, 17 Cze 2005    Temat postu:

Maja przybyła jako ostatnia. Dopadła recepcji i od razu zaatakowała Jerrego - - Gdzie Carter?
- Za tobą Maju - Carter delikatnie dotknął jej ramienia. Maja bez zastanowienia wsunęła się w jego ramiona, w nich czyła się bezpiecznie, wszelkie troski mijały a jej wydawało się, że da sobie radę ze wszytkim.
- Nie moge w to uwieżyć - Maja wymruczała w koszulę Johna - Co z nią? Co ze wszytkimi?
- Już jest po operacji - Carter na chwilę odchylił jej głowę by spojrzeć jej w oczy - Nie będę cię okłamywał, nie ejst wesoło, wprawdzie operacja się udała, ale przed nami długa droga.
- Oh John.......


W tym czasie Miko pędził w stronę pierwszego piętra - zaledwie chwilę wcześniej sam okupował recepcję tylko, że tym razem pytał się o dr DeLucę. Czuł się paskudnie, że trafił akurat Mari w nos, ale Bóg mu świadkiem, że tego nie planował. Gdyby ten idiota Hayden nie uchylił się, gdyby za nim nie stała akurat Mari. Heh, a teraz zamiast leżeć tu na dole, gdzie są lekkie przypadki dowiedział się, że znajdzie ją na urazówce! Boże złamał jej nos tak bardzo, że pewnie teraz leżała nieprzytomna na stole operacyjnym. Jednak po wyjściu z windy od razu trafił na grupę. Mari i Doreen coś cicho tłumaczyły reszcie, wprawdzie osobiście nie uczestniczyły w tym całym zamieszaniu, zresztą później przyznały rację Carterowi Weaver i Lewis, choć początkowo się na nich gniewały. Ręce trzęsły im się, teraz rozumiały dlaczego lekarz nigdy nie leczy ani operuje swojej rodziny. Jednak teraz się przydadzą, potrafiły dokładnie i cierpliwie wyjaśnić całemu gangowi co się stalo, jak przebiegała operacja i wyjaśniac poszczególne terminy. Zwłaszcza Mati co jakiś zcas im przerywała, że zbyt fachowo tłumaczą a oni przecież nie studiowali anatomi. Mari właśnie tłumaczyła co to jest defibrylacja gdy spostrzegła Miko, który niepewnie rozglądał się wokoło. Bren też go zauważył, spochmurniał jeszcze bardziej jeśli to możliwe. Mari znużona całą historią, i tym co stało się rano miała dość, nie chciała dopuścić, by jeszcze brat przysporzył jej kolejnych kłopotów.
- Nie mart się barciszku. Potrafię to załatwić. Nie wtrącaj się, proszę
- Mari, wiesz, ze jedno twoje słowo a skopię mu ten jego owłosiony tyłek.
- Wiem - Mari uśmiechnęła się lekko do brata - dziękuję ci za to
Już miała odchodzić gdy spojrzała z ukosa na Brena
- Skąd wiesz, ze ma owłosiony tyłek?
- Idź już ty mała jęzdzo - Bren powiedział to jednak z czułością więc Mari nie potrafiła się o to gniewać.

Miko zauważył, jak Mari idzie w jego stronę. Ulga jaką poczuł na widok Mari musiała być widoczna, bo ta zmróżyła oczy.
- Mari jak się cieszę, że wszytko w porządku, już myślałem, że zbyt mocno cię niechący udeżyłem - Miko faktycznie był skruszony, przynajmniej Mari dowiedziała się od kogo dostała. Dziwne, ale ulżyło jej, ze to nie był Hayden.
- Miko nic nie ejst w porządku. Przez was nabawię się skrętu kiszek. - Mari znajomym gestem potarła brew - Miko.....
- Mari! Właśnie się dowiedziałem co się stało! - hayden już zmierzał w stronę dziewczyny, jakby nie zauważając Miko. Orlando, z którym tu przyjechał od razu skierował się do Małej chcąc ją jak najszybciej pocieszyć.
- Hayden nie spodziewałam się...
- Orli mi powiedział, wiesz, ze nie zostawiłbym cię samej.
- Ekhm, co sie stało? Mari co się dzieje? - Miko czuł się niezręcznie, bo kompletnie eni wiedzial o czym ci rozmawiają. Zazdrościł też Haydenowi tej specyficznej więzi jaka łączyła do z Mari.
- Jan miała wypadek... - - Mari nagle zdała sobie sprawę, że chciałaby aby to właśnie hayden ją przytulił i zapewnił, że wszytko będzie w porządku.
- Miko musimy porozmawiać. Hayden zostawisz nas na chwilę samych?
Hayden tylko skinął głową. Bardzo lubił Mari, mimo iż nie chciała wracać do tego co ich przedtem łączyło. Cieszył się, ze ejst jej potrzebny a to mu już wystarczało.
Miko przeczuwał co się stanie, widząc przepraszające spojrzenie Mari.
- czyli to już koniec? - raczej stwierdził niż zapytał
- Miko, przepraszam ja.... nie powinnam igdy, heh. Nie gniewaj się. Ja po prostu, to nigdy by się nie udało.
Miko pogładził policzek dziewczyny
- Wiesz, że nie mógłbym się na ciebie gniewać. Ale przeczuwałem, ze coś takiego się zdaży. Nie sądziłem tylko, że nastąpi to tak szybko.
- Oh Miko, dlaczego musisz być tak cholernie wyrozumiały? Byłoby lepiej gdybyś ciskał gromami i nie chciał mnie już więcej znać - Mari wspięła się na palce i leciutko pocałowała Miko w policzek. W głębi ducha cieszyła się, że nie rozstają się w gniewie.
- Myśl o mnie czasem stokrotko. Może nawet keidyś wybierzemy się na wspólny obiad?
- Byłoby miło.
Mari ulżyło, że w końcu udało jej się załatwić tą sprawę. Na szczęście poszło lepiej niż się spodziewała. Wróciła zatem do grupy. Wszyscy jakoś stali, tylko Orli siedział w foteliku, na kolanach trzymając Mała. Ta zaś dostała czkawki od płaczu i teraz śmiesznie podskakiwała za każdym razem gdy ją czkawka męczyła. Hayden otoczył opiekuńczo talię Mari dodając jej otuchy. Wiedział, ze etraz tego potzrebuje. A jakby chciała więcej on z pewnością nie będzie miał nic przeciw. Pozwoli jednak Mari kierować. Kiedy tak stali, Sylvi odchrząknęła. Długo się w sobie zbierała, uznała jednak, że to najodpowiedniejsza pora.
- Kochani, chciałabym wam o czymś powiedzieć. - kiedy wreszcie uwaga wszytkich była skierowana na nią dokończyła - za dwa miesiące wstępuję do klasztoru.
Sylvi mogłaby przysiąc, że po tym stwierdzeniu na dole usłyszeli huk opadających szczęk tu zgromadzonych. Wiedziała, że ich zaskoczy.Pierwszy pozbierał się Brendan
- Czyś ty oszalała?!
- Bren
- Przecież jesteś śliczna, inteligentna, masz powodzenie, nieraz musiałem odsyłać swoich kolegów z kwitkiem gdy chcieli wyciągnąc ode mnei twój nr telefonu
- Naprawdę? hmm a którzy to byli? - Sylvi lekko się uśmiechnęła. Powiedzieć to jedna sprawa ale przekonać resztę co do słuszności swego wyboru to było trudniejsze zadanie.
- Bren wiesz, że to nie o to chodzi. Tak czuję, tego chcę, to mój wybór, już postanowiłam
- Kiedy ci to przyszło do głowy? - Mati nie potrafiła uwierzyć. Zbyt dużo emocji jak na dzisiejszy dzień przezyła.
- Jakieś pół roku temu. Już wpisana jestem. Nie prosze was o zgodę lecz o zrozumienie i akceptację. Łatwiej mi będzie wiedząc, że jesteście ze mną, że mnie popieracie. Ale nawet bez tego nie zmienię zdania - dodała szybko widząc, ze Mała już chciała dodać, ze się nie zgadzają i wtedy nie bedzie mieć wyboru tylko zostać.
- Ja w każdym razie nie będę do ciebie mówiła "siostro zakonna" tylko Sylvi- Doreen pierwsza zaakceptowała tę wieść a tymi słowami pomogła i reszcie. W końcu przecież Sylvi nie znika na zawsze, przecież będzie zawsze tą samą Sylvi jedynie tylko będzie zakonnicą. Oraldno widząc, że Mała jest już skrajnie wykończona postanowił, że zabierzę ją do domu i połozy spać. W dosłownym znaczeniu tego słowa dodał zaraz widząc groźne spojrzenie Brena, któremu nie chciał się narazić. Mała się sprzeciwaiała, nie chciała stąd odchodzić, siostra mogła się przecież ocknąć. Ale Mari zdołała ją przekonać, że jak zemdleje albo padnie z wyczerpania w niczym nie pomoże. To skutecznie pomogło. Przyjaciólki wraz z Orlim i Haydenem pojechali się porządnie wyspać.



tydzień później

- Musisz przełknąc jeszcze jeden kęs Janet jeśli chcesz szybko wyzdrowieć - Maja powoli traciła cieprliwość. Carter i Mari uprzedzali ją, że trudna z niej pacjentka, ale nie uwierzyła im.
- Maju a ty byś zjadła to zielone paskudztwo, które w dodatku muszę łykać przez rurkę? Czuje się idiotycznie. - mruknęła.
Jan bardzo szybko wracała do zdrowia. Już następnego dnia po operacji odzyskała przytomność. Nadal była słaba i szybko się męczyła, ale w ciągu ostatnich dni humor znacznie się jej poprawił. Teraz mogła już siadać oparta o poduszki. Dziś znów musiała słuchac peanów na temat jaki to zręczny jest Carter, jaki inteligentny i mądry, jaki swietny z niego lekarz. Owszem Janet zgadzała sie z każdym słowem Maji, ale słyszeć to przez cały dzień to już lekka przesada. Jednak rozumiała co miłosc robi z ludźmi więc siedziała cicho. Do pokoju wszedł właśnie Carter jakby wyczuł, ze o nim mowa.
- Witaj skarbie.
- Witaj kochanie - Janet zrobiła zabawną minkę bo doskonale wiedziała, ze te powitanie było skierowane do Maji, któą John pocałował lekko w czoło na powitanie.
- Hej Jan. Przyniosłem ci tabletke na sen.
- Dzięki - raczej mruknęła niż powiedziała. Janet miewała koszmary po tym co się stało. Nie chciała więc zasypiać sama, a tabletka stępiała umysł i nic jej się nie śniło. A sen służy zdrowiu więc wszyscy są zadowoleni. Jak już doszła do siebie opowiedziała co się stało. Brakło jej benzyny, jak zwykle nie sprawdziła poziomu przed wyruszeniem. Zatrzymała sie akurat w jakiejś dzielnicy. Na skrzyżowaniu jednak ktoś otworzył drzwi od jej strony i w biały dzień wywlekł ją z samochou grożąc nożem, potem niewiele pamiętała i się z tego cieszyła.
Teraz jednak znim weźmie tabletkę musi poczekac jeszcze na niejakiego dr Cornell Shimano. Był psychologiem. Jan musiała przynać, że bardzo dobrym nawet. Opanowany jak przystało na rodowitego Anglika, jednak zupełnie otwartym na wszystko czego dowodziły jego japońskie korzenie.
- Ok Jan, w takim razie ja się już zmywam - Maja ostawiła zielone coś w butelce, poprawiła jescze poduszki - Śpij dobrze, do jutra.
- Do jutra, bawcie sie dobrze - Jan im pomachała. W drzwiach minęli się z Mari, która dziś miała nocny dyżur i przyszła chwilę posiedzieć z Jan.
- Hej jak sie dziś czujesz?
- Jak mumia - Jan zabawnie się skrzywiła wskazując na liczne bandarze, którymi była opatulona - w każdym razie dzięki, że nie zgoliliście mi włosów.
Mari nie zdążyła odpowiedzieć bo właśnie w drzwiach stanął dr Shimano. Poznała go już wcześniej. Nie tylko zajmował się pomocą w powrocie to normalnego stanu psychicznego Jan ale również i im wszytkim za co wszyscy byli mu wdzięczni. Jednak Mari zawsze czuła się w jego obecności onieśmielona, skrępowana. Nie rozumiała czemu tak czuje i to jej się nie podobało. Doktor miał też bardzo przyjemny głos, ciepły i taki melodyjny. Jednak, Mari czuła się niezręcznie gdy wszedł i nie wyprosił jej za drzwi.
- Przecież dziś możemy zrobić wspólną sesję - Cornell ciepło uśmiechnął się do dziewczyn.
- Nie mam nic przeciw - Mari pomyślała, że chociaż Jan mogła sie sprzeciwić jej obecności a tu klops - Nie zdążyłam ci podziękować jeszcze za tą wizytówkę twojego przyjaciela, któą dałeś mi wczoraj Cornell.
- Jaką wizytówkę? - Mari była zaintrygowana. Oto Jan leży sobie w bandarzach, nie mogąc ruszyć prawie niczym a już myśli o czyichś przyjacielach i planuje randki?
- Janet się obawia, że po tych wydarzeniach nigdy nie wyjdzie z domu bo nie będzie czuć się bezpieczna. Moim zadaniem jest przywrócić jej równowagę duchową - mój znajomy jest nauczycielme sztuk walk wschodnich, prowadzi własną szkołę, gdzie uczy również technik samoobrony - takie zajęcia przywrócą Janet poczucie bezpieczeniśtwa nie tyle duchowego co fizycznego.
Mari pokiwała głową na znak że się zgadza z Cornellem. Sama chętnie by sie na takie coś zapisała. Janet jakby czytając w jej myślach zaproponowała jej by się też przyłączyła
- Mogłybyśmy razem chodzić na zajęcia. Mała już sie zgodziła. Razem będzie nam, raźniej.
- Doskonały pomysł - Mari od razu się zgodziła - no więc jak ma imię ten przyjaciel i jak nazywa się ta szkoła?
- Russell Wong, jego szkoła mieści się przy 5th Av. Świetnie a teraz zaczynajmy sesję.


by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:50, 17 Cze 2005    Temat postu:

Mari mocno ścisnęła Doreen rękę. Żadna z nich nie mogła uwierzyć, że to prawda.Jak to się stało? Dlaczego? Carter polecił w biegu recepcjonistce powiadomić rodzinę Janet. Nie musiał mówić o kogo chodzi, tu na rozdzielce wszyscy wszytko wiedzieli o wszystkich. Dziewczyny otrząsnęły się i pobiegły w ślad za Carterem.
- Ciśnienie 80/60.
- Resuscytacja 2000 płynu.
- Ciśnienie wzrosło do 100.
- Utrata krwi: 3-4 jednostki.
- Zawiadomić salę operacyjną. - Weaver włąśnie weszła, i od razu przystąpiła do pracy.- 10 litrów soli, Ancef, 1 gram, dożylnie.
- Ciśnienie 80/40.
Mari i Doreen usłyszały z całej tej krzataniniy, że stan ich przyjaciółki jest krytyczny. Szybko otrząsnęły się z otępienia i od razu doskoczyli do Cartera oraz dr Weaver i dr Lewis.
- Jak możemy pomóc?
- Mari ty wracaj do łóżka, jeszcze nie wydobrzałaś, poza tym masz już po zmianie nie wolno ci. - Weaver pomiędzy jednym badaniem ran a drugim raz po raz łypała na dwie młode stażystki, które bardzij jej teraz przeszkadzał niż pomagały
- Za to ja mam teraz zmianę - Doreen nie chciała ustąpić, chciała coś zrobić - mogę się przydać by by....no ...do czegokolwiek!
- Najlepiej będzie jak wyjdziecie obie - Susan widząc jednak miny dziewczyn oraz ostrzegawcze spojrzenie Cartera zrezygnowanym głosem dokończyła - dobra możecie zostać, ale tam pod drzwiami i macie nie przeszkadzać!
Dziewczynom nie pozostało nic innego jak tylko wycofać się i dać pracować zespołowi. Pocieszeniem był fakt, że byli to sami najlepsi lekarze a za chwilę ma się zjawić sam dr Romano z zespołem by ocenić stan pacjentki i przewieźć ją do siebie na górę na chirurgię. tak więc obserwowały wszystko.
- Światło, bliżej! - Carter jak zwykle lekko się niecierpliwił.
- Kroplówka do arterii. Jak parametry?
- Hematokryt 32-5, jest grupa.
-Gazometria i elektrolity. Duże podciśnienie?
- 80/60
- Cholera!
- Doktorze brak pulsu.
- Cholera! Defibrylacja! szybko!
- Brak reakcji.
- 100 lidokainy, prędko. Dobra uwaga, raz jeszcze!
- Jej nie bije serce!
- Załowaj tych z góry, prędko! Ściągnij ich tu natychmiast! - Carter widział jeszcze jak młodsza pielęgniarka wylatuje biegiem przez drzwi pospieszyć zespół chirurgów. Carter dobrze wiedział, że w tym stanie Janet nie da się nigdzie wieźć, jeśli nic się nie zmieni Wielki Romano będzie musiał tu operować - Czas?
- 2 minuty.
- No dalej słonko. Zaczynasz nas niepokoić. Defibrylator prędko, tym razem 200. Uwaga!
- Sygnał?
- Brak
- No dalej wracaj do nas! Uwaga!
- Jest puls.
- 2 g chloramfenikolu. Co z tlenem? - Weaver zastanawiała się co tak długo Romano robi na górze.
- Już 15 litrów. Barbituran 45!Żrenice średnie i mętne,ciśnienie 90/70.
- Trzeba intubować - Susan Lewis już się za to wzięła.
- Dasz sobie radę? - głos Cartera był pełen troski. Owszem zdarzało się jego pacjentom zejśc podczas operacji, teraz jednka było inaczej
- Dam. Jeszcze chiwla, nie moge trafić.... Gardło zupełnie spuchnięte.czekaj nie widzę.......Tuba do trachotomii.Benadryl, 50 mg dożylnie i cymetydyna, 300 mg dożylnie.......oo tak, włąśnie tak.....jeszcze chwilka.....Jest! - sprawnie podłączyła rurkę i zaczęłą rytmicznie pompować.
- O mój boże! - Weaver spojrzała tylko na Cartera. Ten od razu zrozumiał w czum rzecz.
- O co chodzi? Co się dzieje? - poraz pierwszy Mari odezwałą się odkąd zostały osprawione.
- Carter spojrzał na koleżanki ponad ramieniem Weaver, która gorączkowo zajmowała sie tamowaniem kri z ran.
- Wylew do płuca.....
- Matko! - Doreen wiedziała, ale nei chciała uwieżyć - Może ...ona może.... Och - rozpłakała się i wybiegła z sali. Mari pozostała sama. Ale nie przyjmowała do wiadomości tego co słyszała.
- Uratuj ją - szepnęła tylko.
-Lydio Dzwoń na chirurgię, niech się szykują do laparotomii! - i zabrał się do dzieła - Plastik. proszę. Zrobimy to wzdłuż linea alba. Ssanie.
- Skurczowe na 100.
- Jeszcze chwilka....... Cholera nie widzę jej! - caret coraz bardzij był zirytowany, że nei może znaleźć pekniętej żyły. Było to tym bardziej ryzykowne, ze rana znajdowała się tuż nad sercem.
- Włóż rękę - Weaver spokojnie instruowała młodszego kolegę - o tak włąśnie tak, a teraz powoli przesuń ją w lewo. Ostrożnie!
- Ssanie.
- Masz?
- Jeszcze sekundka, jakie ciśnienie?
- Nie spodoba ci się, znów spada.
- 6 jednostek krwinek, jedna plazmy i płytek krwi.Pneumothorax.!- carter nadal szukał
- Pneumothorax?- Lydia myślała, że się przesłyszała
- Zapadnięte płuco.- Carter nie tracił zcasu na dalsze wyjaśnienia - Lydia, igła 20,strzykawka 60 z regulatorem.
- Pod które żebro?
- Ósme, pod sercem. - Lydia sprawnie wykonała polecenie - Dobra.
- Doktorze jest juz dr Romano!
- Nareszcie! - Romano całkiem poważny co zdarzało mu się żadko podszedł od razu do Cartera, który nadal trzymał rękę w ranie.
- Zacisk!
- Hmm nei wygląda to za dobrze. Stabilna?
- Raczej tak.... Narazie.
- Dobra robota, teraz my przejmujemy piłeczkę. - Romano aż zacierał ręce paląc się do roboty. Z szybkoscią automatu wydawał polecenia - Kroplówka z nitrogliceryny.50 i 250 D5W, 80 Lasixu. Dożylnie.Krew, elektrolity, enzym sercowy, RTG piersi i EKG. A teraz na górę z nią, nei ma czasu do stracenia.Dobra robota Carter
Chwycili wózek i już Janet nie było. NIkt nawet nie zwrócił uwagi na Mari, która wciąż tkwiła pod drzwiami. Ogarnęła wzrokiem salę - waciki walały się dookoła, wszędzie było pełno krwi. Mało brakowało, a zamiast na chirurgię wieźliby teraz Janet na patologię. Wyczerpana wróciła do recepcji. Jimmy właśnie próbował dodzwonić się do Małej.
- Daj ja dokończę - po czym drżącą reką wykręciła nr komórkowy przyjaciółki.




Bardzo prędko cała paczka zjawiła się w szpitalu. W poczekalni zaczęło być tłoczno i dr Weaver krzykiem zmusiła wszytkich by przeszli na piętro, gdzie było znacznie mniej ludzi i znacznie więcej miejsca. Mała była załamana, zapłakaną dziewczynę niemal wlókł za sobą Brendan, którego kamienna mina mówiła Mati więcej niż by chciała. Bren był w sumie jedynym facetem w tym towarzystwie. Dziewczyny przyjechały tak prędko, ze nie zdążyły swoich mężczyzn zawiadomić co i jak. W poczekalni, w której się ulokowali, zaraz podszedł do nich policjant.
- Dzień dobry, sierżant Bilko. Chciałbym zadac państwu kilka pytań. Na sam początek chciałbym jednak porozmawiać z rodziną panny Parker. - skutek był taki, że nie tylko Mała wstała ale i cała reszta. Bo po prawdzie byli jedną wielką rodziną. Sierżant był jednak dośc stanowczy ale i łągodny, wiec w końcu Mała oddaliła się z nim neico.
- Panie sierżancie co się stało? I czy macie tego kto to zrobił?
- Jeszcze nie, przykro mi. Ale wiemy kto to był. Rozpoznał go jeden ze świadków. Pani siostra miała wyjątkowego pecha, gdyż trafiła na tego łajdaka, którego poszukuje policja w trzech stanach. Zarazem ejdnak bardzo pomogła, bo gdyby nie jej przypadek w życiu nie natrafilibyśmy na jego ślad. - pozwolił by Mała przetrawiła jedgo słowa, tak by doszedł do niej sens tych słów. Obserwujac jak nagle rozszeżają się jej oczy kiwnął głową - Tak to ten morderca Nożownik, jak go media nazywają. Seryjny morderca, ale pani siostra miała wyjątkowe szczęście, nawet w tamtej dzielnicy są porządni ludzie i mu przeszkodzili. Jednak spłoszyli go i dlatego pościg nadal trwa.
Mała była w stanie jedynie kiwnąć głową. Oczywiście każdy słyszał o tym maniaku. Już prawie 10 kobiet pozbawił życia w ciągu roku, zabijał raz w miesiącu........ Mała modliła się by nie straciła siostry.



Zegar wskazyła 20:58. Mała oderwała opuchnięte oczy od hipnotyzujących wskazuwek, których monotonne stukanie sprawiło, że większośc przysnęła, cisnąc się na niewygodnych kanapkach i fotelikach w poczekalni. Od razu tez spostrzegła, że ani Sylvi ani Mari ani Mati nie śpią, chociaż Mari leżała z głową opartą na ramieniu brata. Sylvi z nogami przewieszonymi przez poręcz kanapy opierała głowę na kolanach brata z drugiej strony. dziewczyny zsiadły ze swoich miejsc i usiały w kółeczku na ziemi pośrodku sali.
- Dziś się z nią strasznie pokłóciłam. Tearz wiem, ze nie było o co. Błąchostka, potem Janet wybiegła zła jak osa. To wszytko moja wina
- Przestań! - Mari nie chciała nawet tego słuchać - To niczyja wina. Zresztą wy się często kłócicie, więc to raczej normalne.
- Heh wiem,a le stało się to akurat po tym.....
- Justi przestań - Sylvi wraz z Mati chórem uciszyły przyjaciółkę - Zgadzam sie z Mari. To wina tego...tego..... - Sylvi z emocji nie mogla dokoczyć.
- Teraz pozostaje nam czekać tylko. - Mati wiedziała, że to trudne, bo sama się niecierpliwiła.
- W każdym arzie pozytywna strona tego wszytkiego ejst taka, że pogodziliśmy się wszyscy - Mari próbowała się uśmiechnąć ale wyszło jej to jakoś krzywo, bardziej jak grymas. Koleżanki jednak zgodziły się z nią. Tak minęła im kolejna godzina. W końcu na korytarzu pojawił się dr Romano. Brendan, Mała i reszta bandy otoczyli go migiem. Jedynie Mari i Doreen troszke się hamowały, gdyż za pół roku miał sie on stać ich przełożonym - jak przejdą erkę będą się doskonalić właśnie tu, na chirurgi urazowej.
- Spokojnie. Pacjenta jest stabilna. Operacja przebiegła pomyślnie, rany były bardzo poważne, mogło jednak dojść do uszkodzeń mózgu, na dole długo pozostawała bez tlenu
- Jak to, powiedziano mi, że wpompowali w moją siostrę tony tlenu - Małej znów broda zaczęła niebezpiecznie się trząść.
- Tak, ale podczas ustania akcji serca ten tlen nie dochodzi. Co wcale nie oznacza, że takie skutki mogą wystąpić. Mamy nadzieję, że jak tylko wybudzi się ze śpiączki będziemy mogli to sprawdzić. Na arzie proszę się nei denerwować ale też oczekiwać najgorszego. Lepiej być przygotowanym.
Tylko Małej pozwolono wejść do pokoju gdzie leżała janet. reszta tylko patrzyła się przez szybę. Wszędzie pełno było rurek, monitorów jakiś maszyn wydających dziwne dźwięki. Mał poczuła się straszliwie samotna. Ojciec jeszcze nei dojechał, bawił w Egipcie, ale pracownicy hotelu w którym się zatrzymał wraz ze znajomymi obiecali jak najszybciej go poinformować o stanie jego córki.
- Do zcasu kiedy papcio przyjedzie ja się będę tobą opiekować siostrzyczko. Przynajmniej raz ja tobą a nie ty mną.........


by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:49, 17 Cze 2005    Temat postu:

Ten dzien z pewnoscia nie nalezal do wybitnie udanych. A juz z pewnoscia nie dla niej. Od samego rana wszystko zaczelo sie sypac. Spala dzis u Mari. Rano byl telefon, dzwonil Hayden wiec zawolala Mari, a ona jak nigdy wyjechala na nia, ze przeciez mowila, ze i dla Haydena i dla Nicka jej nie ma. Potem jednak odebrala rozmowe. Mati postanowila dla uspokojenia i rozjasnienia sytuacji zrobic tosty na sniadanie, ale sie jej przypalily tak, ze musialy pootwierac wszystko w domu co da sie otworzyc by wygonic dym. Zla jak osa wyparowala wiec z domu Fehr, po drodze wyzywajac sie na Brenie, ktorego dobila poranna rozmowa z Jenn. Suma sumarum widzac co sie stalo w kuchni i Mari wyzyl sie na niej - bo byla pod reka. Mari majac dosc rozterek sercowych nie pozostala dluzna bratu czego wynikiem byla bojka na dzemy. Obudzona halasem Sylvi wsciekla wparowala do kuchni wydzierajac sie, ze ona musi harowac, zarywac nocki a gdy chce pospac nedzne trzy godzinki to oni akurat wtedy musza urzadzac taki raban. Poklucone rodzenstwo jak najszybciej rozeszlo sie do swoich pokoi, po czym filujac by an siebie nie wpasc opuscilo dom. Caly balagan zostal tak az do godzin popoludniowych.

Tymczasem Mati, z ktorej gniew jeszcze nie calkiem wyparowal przyjechala do swojej pracowni gdzie wyzywala sie na bogu ducha winnych pracownikach.

W domu Parker takze bylo ostro. Janet, ktora i tak chodzila wsceikla jak osa z powodu konca burzliwego romansu z Johnnym Deppem (ktory notabene wrocil do zony gdy sie okazalo, ze ejst ona z nim w ciazy) chcac zalozyc swoje ulubione jeansy zauwazyla, ze na zadku sa ogromniaste plamy z trawy. Oczywiscie szybko przypomniala sobie, jak siostra uwielbia przesiadywac w trawie i w kzrakach (co jej sie ostatnio bardzo czesto zdarza) wiec od razu poleciala do jej pokoju. Awantura byla tak glosna, ze pewnie slychac je bylo na calym Long Island, janet miala dosc podbierania ciuchow przez siostre, a potem odkladania ich na miejsce brudnych. Mala natomiast wygarnela siostrze, ze swoje humory na niej odgrywa. Janet prychnawszy poszla do swojego pokoju. Mala rozgrzana tym pomowieniem, postanowila posiedziec troche w miejskim parku, ale kiedy wyciagala z szafy swoj rozowo neibieski polarek zauwazyla na rekawie plame z ketchupu, ktorym Janet obficie oblewa niemal kazda potrawe. Z szybkoscia ponaddzwiekowa przyleciala do pokoju siostry od progu wydzierajac sie, ze siostra robi dokladnie to samo co ona. Tym samym wygadala sie, przedtem goraco zaprzeczala. Poklocone Parkerowny poszly kazda w swoja strone. Po chwili Mala uslyszala jak Janet z piskiem opon wyjezdza spod domu. Mocno wkurzona chwycila za telefon chcac wyzalic sie Mari i sprobowac wyciagnac ja do parku posiedziec w krzakach.
Niestety trafila akurat na zly dzien przyjaciolki, Mari byla juz od dwoch godzin w szpitalu i Weawer nie dawala jej spokoju. Mari stwierdzila, ze jest ona gorsza od Hitlera. Nic co robi Mari nie jest dobre albo wlasciwe albo poprawne albo wrecz nie na miejscu. Musiala zszyc rane na prawym poldupku Harego, miejscowego pijaczka, ktory tego dnia wypil jakis przeterminowany denaturat i pod koniec zabiegu zhaftowal sie Mari prosto na nogi. kiedy mala probowala namowic Mari na chociazby piec min przerwy ta w koncu wyladowala swa frustracje na biednej dziewczynie. Mala wziela wzystko do siebie i zla trzasnela sluchawka. Wykrecila do Orliego ale komorke odebrala jego asystentka, przekazujac, ze Orlando jak tylko bedzie mogl oddzowni bo teraz ejst neizwykle zajety i nie mozna mu przeszkadzac.
- To ugryzcie sie wszyscy w nos! - Mala rzucila telefonem na lozko i poszla na plaze popodrywac kilku przystojnych ratownikow.

Mari od keidy tylko przestapila prog szpitalaslyszala same tylko "zle to robisz", "nie znasz sie" "nie wbijaj tej igly tak gleboko" albo "nie mozesz podawac temu upierdliwemu pacjentowi demerolu w tak duzej dawce", ciagle tylko slyszala idz tam, zrob to, zszyj to, przekluj tamto, posprzataj to, wynies tamto. miala dosyc, jeszcze jej zwierzchniczka zostala Weaver, ktora byla wcieleneim diabla, i sto razy gorsza od Luki, z ktorym mozna bylo czasem po ludzku pozartowac. Na dodatek gdyby nie spoznila sie glupich pieciu minut moglaby teraz tak jak Doreen brac udzial w niezwykle skomplikowanej ale jakze interesujacej operacji wszczepienia sztucznego serca z jednoczesnym przeszczepem prawej polkuli mozgowej. Oj gdyby mogla to gryzla by sobie etraz az palce u nog! Gdyby Mati nie wystrzelila z pomyslem usmarzenia tostow, gdyby nie jej glupi brat, ktory swoje neizdecydowanie na neij wyladowuje toby tam teraz mogla stac i sie gapic, a nei latac jak glupia po calym szpitalu zszywajac glupie rozciecia na czyis tylkach!

Maja takze nie byla w humorze zbytnim. Odwolano dosc intratne zlecenie. Carter nie oddzywal sie caly dzien, przyslal tylko krotka wiadomosc, ze w szpitalu jest "sajgon" a jej kuzynka chodzi naladowana jak elektorn i kazdy omija ja z daleka. tak wiec ze wspolnego lunchu nici. W dodatku przeszla by sie na spacer ale pogoda sie popsula, sloneczko zaszlo, niebo zaciagnelo sie ciezkimi ciemnymi chmurami, juz kropilo a lada chwila moglo lunac. Heh, ledwo skonczyla te mysl a juz padalo chocby bylo oberwanie chmury.

Mala myslala, ze chyba sie dzis pech na nia uwzial, nie dosc, ze postanowila zamiast na plaze troche pobiegac, nie dosc, ze musiala wlozyc poplamiony polarek, to teraz ni z tad ni z owąd lunelo tak, ze w sekunde wygladala jak miss mokrego podkoszulka, wsciekla jak sto piec noga za noga powlokla sie z powrotem do domu.

Mari ledwo zdarzyla dobiec do kafejki przy szpitalu jak rozpadalo sie na dworze. Miala nadzieje, ze przestanie do momentu jak skonczy jesc spozniony lunch. Zamowila to co zwykle i siadal tam gdzie zwykle. ledwo zdarzyla zastanowic sie nad tym czego naprawde chce czy pasjonujacego romansu z Nickiem, ktory nie byl jej obojetny czy powrotu do Haydena, ktorego zwyczaje i upodobania juz znala a rzeczeni chlopacy pojawili sie w drzwiach kafejki. Patrzac na siebei bykiem przeciskali sie w strone Mari. Ta tylko potarla skronie. Nagle bol glowy wrocil. Niemal przez caly lunch panowie dogryzali sobie przy tym kompletnei ignorujac Mari, tak zapamietale obrzucali sie wyzwiskami, ze Mari rowie dobrze moglaby wyrosnac muszla na glowie a oni by tego nei zauwazyli. Nie wiadomo jak do tego doszlo, Hayden i Nick rzucili sie sobie do gardel. Mari czerwona ze wstydu jak piwonia probowala ich rozdzielic. Kelnerki w strachu przed szefem, ktory moglby je obciazych za ewentualne zniszczenia mebli dostaly nadludzkiej sily i powynosily pod sciane te stoliki, ktore zdarzyly zabrac wsrod spadajacych cial to Haydena to znow Nicka. Kiedy chlopaki znow zwarli sie w smiertelnym uscisku, Mari probowala interweniowac - w koncu musi jadac tu codziennie. Niestety interwencja byla tak niefortunna, ze przypadkiem dostala prawym sierpowym od ktoregos z chlopcow. Ostatnie o czym pomyslala osuwajac sie na ziemie, ze dobra strona nosa jak gruszka bedzie to, ze przez reszte dnia bedzie mogla wylegiwac sie na szpitalnym lozku i to kolo niej beda musieli skakac bo teraz ona bedzie pacjentem. A moze nawet bedzie miala zlamany nos to wtedy trafi na chirurgie plastuczna i na zywo bedzie mogla obserwowac operacje. Wiecej nei zdazyla juz pomyslec.

Dzien nadal byl paskudny, lalo jakby to byl poczatek Wielkiego potopu opisywanego w Biblii. Mari ze swego luzka obserwowala jak krople spadaja po szybie. Wygadala jak Prosiaczek albo gorzej. Ale przynajmneij Weaver dala jej an dzisiaj spokoj. Za chwile miala przyjsc Doreen opowiedziec o operaci, w izbie przyjec nadal panowal chaos, ale powoli wszystko wracalo do normy, ludzie przestali juz dziczec zmeczeni calodniowa walka z pracownikami zdrowia. Na horyzoncie pojawila sie wreszcie Doti a wraz z nia pelno informacji na temat, ktory Mari niezmiernie interesowal.

Juz dobra godzine sobie obie plotkowaly gdy nagle na izbie przyjec zrobil sie ruch. Zaciekawione spojrzaly w tamta strone. Ktos wykrzykiwal, ze przywieziono ofiare napadu. Dwie rany klute, jedno w ramie, nei grozne, drugie w zebra, niedaleko pluca, obawiano sie, ze zostalo przebite. Doreen wstala by lepiej widziec, juz szykowala sie, ze Carter ja zawola by mu pomogla, Mari rowniez sie podniosla, wprawdzie nos ma jak banka ale nadal widzi dobrze, liczyla ze rowniez sie zalapie. Z daleka ne wygladalo to dobrze, duzo krwi, czyjas drobna raczka zwisala z lozka. Slyszaly, ze syzbko zakladaja dren, Carter zamawial defibrylator ekspresem, po czym obejrzal sie w strone dziewczyn. Twarz mial blada. Pzrekazal an chwile pacjenta Susan, a sam pospieszyl do dziewczyn. Podekscytowane wyszly mu naprzeciw.
- Mozemy pomoc? - Doreen musiala sie spytac ale tonem nie pytajacym, tylko jakby juz stwierdzala fakt.
- Carter ja etz moge, pomimo iz wyrazniej niz kiedykolwiek widze czybek wlasnego nosa, naprawde.
- Niestety nei mozecie. Nie wiem jak wam to powiedziec.
- Jak to nie mozemy?
- Ten pacjent - moze najpierw usiadziecie?
Dziewczyny troszke sie zaniepokoili. Mari pomyslala, ze to moze biedny Harry, ktorego potraktowala demerolem, po tym jak skonczyla zszywac mu poldupek a ktory zwymiotowal na jej nowiutkie buty od Gucciego.
- Widzicie ta ofiara napadu jest Janet.


by Janet
Mari
PostWysłany: Pią 23:47, 17 Cze 2005    Temat postu:

Mari zła na wszystkich szła w kierunku wyjścia z plaży. Niechciane łzy spływały jej po policzkach.
„Jak oni mogli – myślała rozdrażniona – No jak??”
Po wyjściu z plaży udała się w stronę krzaków, w których kiedyś bawiła się jako mała dziewczynka. Usiadła po jednej ich stronie i zaczęła rzucać kamykami za siebie.
- Nudzi Ci się? Nie masz co robić? – odezwał się głos po drugiej stronie krzaków
- Justyna? – Mari była zdezorientowana, nie była w stu procentach pewna czy ten głos należał do jej przyjaciółki.
- Mar?? – zapytał głos i po chwili wyłoniła się czerwona twarzyczka – Co ty tu robisz? Co się stało? – zapytała mówiąc przez nos
- Szkoda gadać – odparła smutna – Ale czemu ty ryczysz? – zapytała patrząc w czerwone oczy przyjaciółki
- Długa historia – odparła Mała i podeszła do koleżanki. Obie ciężko usiadły na krawężniku.
- Mamy czas – Mari delikatnie uśmiechnęła się, a Justynka odpowiedziała tym samym.
Żadna z nich nie wiedziała jakim sposobem to się stało, ale streściły sobie to co się stało. Obie były złe, ale podczas rozmowy złość zanikała. Smętnie siedziały na swoich miejscach, a każdej po głowie chodziła jedna i ta sama myśl ZABAWA. Gdzie jest jakaś impreza, gdzie nie będzie tych trzech przygłupich facetów – rozmyślały.
- Potańczyłabym sobie – powiedziała smętnie Mari
Justyna nie odezwała się słowem, zrobiła minę typowej myślącej Justyny (czyt. Nawiedziły ją takie tam zmarszczki i inne oznaki chwilowego myślenia J)
- MAM!! – krzyknęła po chwili ciągnąc koleżankę w stronę znajomej plaży.

Tymczasem na imprezie po pokazowej panował szampański nastrój. Dziewczyny znalazły chwilę aby poplotkować w swoim gronie. Swoich towarzyszy zostawiły gdzieś i w tej chwili nie obchodziło to je gdzie panowie są.
- Mati ta impreza jest wystrzałowa!!! – Lyss była pod dużym wrażeniem
- Cieszę się, że Ci się podoba – rzekła Mati tajemniczo
- Co ty kombinujesz?? – W rozmowę wtrąciła się Janet
- Ja? Nic.... – powiedziała dziarsko – A jak wam się kreacje podobały? – próbowała zmienić temat
- Siostra nigdy nie wychodziły Ci zmiany tematu... Nie próbuj tego więcej, zresztą nas tak łatwo nie zmylisz. Za długo się znamy – Maja była trochę zbulwersowana zachowaniem siostry
- To ty nic nie wiesz?? – Doreen była zaszokowana, wydawało się , ż siostry nie miały przed sobą tajemnic
- No właśnie nic nie wiem!! A ona nie chce mi nic powiedzieć!! Ale Sylvi coś się rozgląda... Może ona coś wie... – Maja swoją wypowiedzią skierowała podejrzenia na niczego nieświadomą Sylvi.
- Sylvuś wiesz coś? – Doreen wykazywała duże predyspozycje do bycia detektywem.
- Eeee co?? – Sylvi była zdezorientowana
- Dorota ty się minęłaś z powołaniem – wtrąciła Lyss – powinnaś być detektywem, a nie lekarzem
Wszystkie dziewczyny roześmiały się, nawet Sylvi która wyglądała na lekko zdenerwowaną.
- Sylvia co jest? – zapytała Janet. Użycie pełnego imienia oznaczało iż Janet chce wiedzieć dokładnie co zaniepokoiło koleżankę.
- Widziałyście gdzieś Mari?? Od jakiś dwóch godzin jej nie widziałam... – powiedziała
- Ja Justyny też nie widziałam... – Janet zaczęła rozglądać się po tłumie w poszukiwaniu siostry.
- Znowu przepadły – podsumowała Lyss
- Jak nie Maja to Mari, ja przez nie kiedyś osiwieje – Powiedziała zrezygnowana Mati
- Widać u was to rodzinne – dodała Dorota
- Wypraszam sobie! Ja i Mati normalne jesteśmy ... – Sylvi nie dokończyła wypowiedzi, gdyż wszystkie koleżanki oprócz Mati zaczęły pokładać się ze śmiechu
- Z czego się śmiejecie?? – Sylvi była speszona
- Wy dwie... Hi hi hi... Normalne... buhahahaha – Janet wysmiała koleżanki, zresztą nietylko ona. Maja mimo początkowego zbulwersowania na temat wypowiedzi Mati, także śmiała się z siostry i kuzynki. Po chwili też Sylvi i Mati śmiały się z tego wszystkiego. W końcu spokrewnienie z Brenem, a tym bardziej z Maja i Mari nie należy do rzeczy normalnych. A długie przebywanie w kręgu JJ Family już w ogóle nie obfituje w normalność. Dziewczyny nie zdążyły się wyśmiać, a podszedł do nich Jon Bon Jovi w towarzystwie jednego z dziennikarzy z magazynu People. Było wiadomo iż dziennikarz chce przeprowadzić wywiad z młodą projektantką. Nim któraś z dziewczyn się zorientowała Mati nie było już z nimi. Nie minęła chwila, a na horyzoncie dziewczyn pojawił się Hayden Christensen i Orlando Bloom. Dziewczyny rzuciły się na tego pierwszego. Nie widziały go od zerwania z Mari. Jednak wszystkie miały takie same odczucia dlaczego ów chłopak pojawił się na imprezie. Powodem była zapewne Mari.
- Widziałyście gdzieś Mari? – zapytał po chwili ściskania, dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Zniknęła... z Małą zresztą – odpowiedziała Sylvi wyprzedzając tym samym pytanie Orliego.
Sylvi i Janet zaczęły sie niepokoic o siostry, które przez tak długi okre czasu nie dały znaku życia.
Tymczasem nic nie przypuszczające dziewczyny bawiły się na imprezie u kolegi ze szkoły Justyny. Korek bo tak ów młodzieniec się nazywał przygarnął je z wielką radościa na swoją imprezę. Z tego co Justyna powiedziała Mari wychodziło, iż korek robi imprezy kiedy tylko się da. Korek kojarzył Mari z imprez u Justyny, w końcu obydwoje byli na każdej imprezie organizowanej przez młoda Parkerównę. Dziewczyny zdążyły przywitać się z Korkiem, a dobiegli do nich dwaj inni koledzy. Malak i Robi tez ucieszyli się z przybycia koleżanek. Panowie pozwolili przejść na środek imprezy a tam zaczął się szturm przywitaniowy. Dziewczyny witały się ze wszystkimi, nie miały chyba pojęcia, że będzie tu tylu znajomych. Weronika, Rena, Piti, Adaś, Rachu, Szpila, Gosia i wiele innych osób. Impreza jak widać była udana. Alkohol lejący sie wszędzie, całonocne tańce to to czego przyjaciółką było w tej chwili potrzebne do szczęścia. Po dziesięciu minutach piły pierwszą kolejkę. Wypity kieliszek i zabawa zaczęła sie rozkręcać. W pewnym momencie do Mari zadzwonił telefon.
- Tak? Cześć! Na imprezie! CO? Nie słyszę! Tak! Justyna jest ze mną! Odezwiemy sie o 1.00! - powiedziała i rozłączyła się.
- Kto to był?? - Justyna próbowała przekrzyczeć szum
- Sylvi! Pytała się gdzie jestem i czy jesteś ze mną! Przypomnij, że ma zadzwonić do niej o 1.00 - więcej nie rozmawiały, poddały się muzyce.

Telefon który wykonała Sylvi uspokoił całą grupę. Dlatego wszyscy postanowili bawić się dalej czekając na telefon od przyjaciółek. Orli i Hayden jako jedyni nie mieli humoru do zabawy. usiedli sobie przy barze i zaczęłi pogawędkę.

Na imprezie natomiast lały sie następne kolejki drinków, w których dziewczyny aktywnie uczestniczyły. Po piątej kolejce dziewczyny zaczęły gubić rachubę w następnych wypitych. Jednak nie przeszkadzało im to w szampańskiej zabawie ze starymi znajomymi. Nie zauważyły nawet kiedy minęła 1.00. Tańczyły w najlepsze.

Zaś Sylvi zaczęła się niepokoić. Dzwoniła do siostry, ale jej komórka nie odpowiadała. janet robiła to samo. Komórka Małej też nie odpowiadała. Dziewczyny zaczęły się niepokoic i powiadomiły wszystkich znajomych. Zaczęły sie poszukiwania. Hayden i Orli poszli szukać zachodnią część plaży, Mati, Johny i Jon wschodnią plażę, a pozostałe ekipy poszły szukać po pubach i dyskotekach. Janet, Bren i SYlvi zostali w razie gdyby zguby przyszły same.

U Korka tymczasem dziewczyny zaczęły tańczyć juz z konkretnymi facetami. Mała tańczyła z Adamem, a Mari z Robim. Tańczyło im się w najlepsze, gdy każda z dziewczyn zaczęła widzieć nie swojego partnera lecz ukochanego. Było im dobrze. W tym samym czasie na imprezę weszli Hayden z Orlim. Wsród tłumu małolatów szukali tych dwóch. Rozdzielili sie, tak łatwiej im było znaleźć którąkolwiek z zaginionych. PO chwili znaleźli swoje zguby: Orli wpadł w momencie kiedy Małą o mało nie pocałował jakiś facet. W tym samym czasie Hayden zauważył Mari. Tańczyła z jakimś chłopakiem, który chciał ją pocałować. Obydwaj zareagowli w tym samym momencie i odciągneli dziewczyny od ich tymczasowych "partnerów". Nie minęło parę sekund a wyciągneli dziewczyny poza teren imprezy i podzwonili po grupach poszukiwawczych. za pół godziny mieli sie spotkać na imprezie Mati.

Gdy wszyscy spotkali się w umówionym miejscu, każdy po kolei wyglaszał mowę na temat zachowania koleżanek. One jednak nie wiedziały o co chodzi, nie kontaktowały za bardzo... (zresztą co tu się dziwić, po tylu wypitych kolejkach chyba tylko słoń kontaktowałby co się dzieje wokól niego - dop. Mari). Całe te wyrzuty zagłuszył pokaz sztucznych ogni. Dziewczyny już wiedziały jaka była tajemnica. Wszyscy wkolo podziwiali sztuczne ognie, które zapowiedziały koniec imprezy. Niedługo po sztucznych ogniach wszystkie gwiazdy rozjechały się do domów. Tylko ekipa JJ Family została na płaży, aby jeszcze raz dać reprymende spojonym koleżankom.
- To nie ma sensu - powiedziała Sylvi patrzac na siostrę - one nie kontaktują...
- Ciekawe ile będą jutro pamiętać. I czy wogóle będą coś pamiętać. - Lyss zaciekawiła się
- Oj dajcie im spokój - powiedziała Maja
- A co Ty taka liberalna jesteś? - do rozmowy dołaczyła się Janet
- Nie udawajcie takich świętych jakimi nie jesteście. Już każdego w tym towarzystwie szukaliśmy z jakiś tam powodów. - wypowiedź Maji przygasiła grupę - A zachowujecie się jakby one były pierwsze. A prkursorami z tego co wiem to byli chyba Brendan i Jan, nieprawdaż?
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę czerwonych jak buraki Brena i Janet.
- Dobra to jutro kolacja u was tak? - zapytał Bren patrząc na kuzynki, dziewczyny przytaknęły - No to my lecimy. Sylvi, Mari zwijamy się. - powiedział, siostry poszły za nim.
Reszta też po niedługim czasie rozeszła sie do domów, aby następnego dnia spotkać się u sióstr DeLuca w domu.


by Mari

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group